Napisałem na ten temat artykuł, który opublikowano na pierwszej stronie wpływowego dziennika „The Times of India” i następnego dnia pojechałem z kurtuazyjną wizytą do ambasadora Turcji w Indiach. Ambasador powitał mnie z egzemplarzem tej gazety w ręce. Stanowisko Turcji w sprawie rozszerzenia sojuszu na Wschód było dla nas korzystne. Ankara już od dawna nie wypomina nam króla Sobieskiego pod Wiedniem, natomiast Rosja nie mogła znieść aktywności Polski na polu natowskim. Indie jako kraj niezaangażowany opowiadały się za likwidacją sojuszów militarnych i baz wojskowych, ale nie były w tej sprawie agresywne. W artykule napisałem o niestosownym zachowaniu ówczesnego premiera Primakowa. Powiedziałem, że wmieszatielstwo nie służy dobrym stosunkom między naszymi krajami. Rosja chciałaby układać relacje dyplomatyczne i nawet jeśli skrępuje nas, to sobie damy radę, ale Rosja będzie musiała sprostać nieszczęściu. Kiedyś już weszła na nasze terytorium, co spowodowało, że przestała istnieć jako carstwo imperialne. Potem weszła na nasze terytorium drugi raz i przestała istnieć jako ZSRR. Trzeci raz chce wejść i skutek będzie taki jak dwa poprzednie. Federacja Rosyjska zredukuje się do Księstwa Moskiewskiego.
Ambasador Turcji pogratulował mi tekstu
i powiedział, że omówi artykuł i załączy go do szyfrogramu. Rozmowa potoczyła się gładko, bo powiedziałem mu, że byłem z teatrem studenckim Hybrydy na festiwalu w Stambule i że była to moja pierwsza podróż zagraniczna. W roku 1965 wyjazd do Turcji był czymś niesłychanym. Patronowało mu Zrzeszenie Studentów Polskich, organizacja demokratyczna jak na tamten czas. Stał na jego czele Jurek Kwiatek, który gwarantował, że wszyscy wrócimy. W tygodniku studenckim „Itd” ukazała się korespondencja ze Stambułu Janka Pietrzaka ozdobiona jego zdjęciami. Chodziłem wtedy dzień i noc po ulicach tego magicznego miasta i robiłem szczegółowe notatki z tego, co widziałem. Nie byłem wtedy jeszcze dziennikarzem, bo byłem… aktorem. Widzie liśmy wtedy wielkie sklepy pełne majtek, których dwie pary znalazły się potem nieopłacone w bagażu jednej z tancerek dołączonych do Hybryd z zespołu Pieśni i Tańca WSR w Lublinie.
Notes przetrwał do dziś
Czytam te notatki z rozrzewnieniem. Opisywałem wszystko – ulice, sklepy, wystawy, wioskę Mickiewicza Adampol, w którym słychać było mowę z czasów poety. Z europejskiej do azjatyckiej części miasta jeździło się promami, bo mostów nad Bosforem nie było. Graliśmy w Stambule „Czapę”, czyli „Śmierć na raty…” Janusza Krasińskiego w języku polskim. Nonsens. Ale dla mnie – jak się później okazało – była to podróż, która zadecydowała o dalszej mojej drodze zawodowej. Studiowałem na Wydziale Matematyki i Fizyki. Droga do Turcji wiła się między mechaniką teoretyczną, mechaniką kwantową, elektrodynamiką, matematycznymi metodami fizyk, mechaniką ośrodków ciągłych. Wykładali profesorowie Trautmann, Werle, Suffczyński, Żelazny, który prowadził zajęcia w konwencji sumacyjnej Einsteina. Czołówka światowa! Teatr Hybrydy pojawił się u mnie jako remedium, by nie powiedzieć – odtrutka. Teatry studenckie jeździły po festiwalach. I tak Zbyszek Cybulski – do Monte Carlo, Leparski – do Barcelony, w której osiadł, Jasiński – po całym globie. Ja byłem w RFN, Finlandii, Belgii, we Francji. Teatr zawodowy nienawidził nas, bo najdalej wyjeżdżał do Czechosłowacji. Po wyjeździe do Vaasa w Finlandii naczelny „Itd” zaproponował mi, bym opisał tamtejszy festiwal. Zrobiłem to i tak już zostało. Po trzech miesiącach próbnych Wójcik dał mi etat dwa razy większy niż pensja asystenta profesora Olczaka. Drugi artykuł w mojej karierze to opis fizyki atmosfery i litosfery oraz sejsmologii i magnetyzmu ziemskiego. Nigdy nie sądziłem, że potrafię pisać, a już najmniej, że potrafię żyć z pisania. A to już 65 lat…
Co się tyczy Turcji… Zacząłem się uczyć tureckiego. Krótko to trwało. Yasha sin Turkyia, co znaczy: Niech żyje Turcja. Jak przychodziłem do ambasadora na koktajl z okazji święta narodowego, wymawiałem te trzy słowa jak zaklęcie. A nie wiem nawet, jak się to pisze.