Kawiaq. Streamer, który gazuje przechodniów

Ideą patostreamów jest szokowanie odbiorcy. Aby jednak mogło to zadziałać, poprzeczkę stawiać należy coraz wyżej. Do takich wniosków najwyraźniej doszedł twórca o nicku Kawiaq, który uzbrojony w gaz pieprzony podróżuje po mieście i zaczepia przechodniów.

Fot. YouTube

Działalność Kawiaq w pigułce

Analizowany twórca to młody człowiek, który bez dwóch zdań pragnie mieć swoje pięć minut w internetowym świecie. I tutaj mamy dwie drogi: albo robimy coś ciekawego, pokazując swój talent i zaangażowanie, albo stawiamy na kontrowersje i „robienie z siebie pajaca” (to tytuł jednego z jego filmów). Z racji iż Kawiaq wspomnianych talentów w żadnym stopniu nie posiada, oparł on swoją twórczość o naruszanie strefy komfortu innych ludzi. Zaczepia więc dziewczyny oraz próbuje wyłudzić pieniądze od sprzedawczyni truskawek, a to tylko kilka szlagierów na tej liście.

Najbardziej jednak analizowany twórca jest znany z transmisji na żywo, podczas których podchodzi do ludzi i grozi im gazem pieprzowym. Nie posiada on jednak hamulców w skorzystaniu z tej broni. Z racji, że jego transmisje mają miejsce nocną porą, w okolicy nie brakuje podchmielonych przechodniów. I tu warto dodać – każdy z nas ma prawo napić się w barze ze znajomymi i wrócić z procentami we krwi. Jeśli nie wszczynamy awantur i jesteśmy grzeczni, nie widzę w tym problemu.

Kawiaq to jednak ten typ osoby, która ewidentnie szuka zaczepki. Podszedłszy do losowej osoby, pyta się jej, czy może mu ona sprzedać jakieś narkotyki. Wobec zarzutów, że działania podejmowane przez youtubera są całkowicie poniżej wszelkiej krytyki, tłumaczy on, że przecież wszystko, co zostało ukazane na filmie, stanowi fikcję. To stały zabieg patostreamerów, którzy w ten sposób chcą w najgłupszy możliwy sposób wmówić odbiorcy, że w istocie wszystko jest pieczołowicie przygotowanym spektaklem.

Groźby i pewność siebie

Ktoś nieobeznany z tematem może zapytać: „Ale jak to? Facet chodzi po mieście, robi takie rzeczy i do tego wszystko nagrywa, a nikt niczego nie może mu zrobić?”. Prawdę powiedziawszy, to dość trudne pytanie.

Kawiaq dumnie oznajmił w swoich mediach społecznościowych, że nie dba o to, jak postrzegają go ludzie. Jego zdaniem każdy, kto porusza jego temat, robi mu tym samym reklamę. Uważa, że nie może ponieść żadnych konsekwencji, bo jeśli tylko policja się do niego przyczepi, od razu wyjaśni, iż posiadany przez niego gaz nie jest prawdziwy. Dodatkowo pisze on, że jeżeli którakolwiek z jego ofiar chciałaby go podać do prokuratury, musiałaby ona zrobić obdukcję lekarską.

Kawiaq mówi też, że nie obawia się zbanowania. Gdy administracja zablokuje mu konto na jednym portalu, on zaraz przejdzie na drugi albo użyje alternatywnego konta. Twórca nie wyklucza także transmitowania na portalach dla dorosłych.

Gdy ktoś zwraca Kawiaqowi uwagę, ten odpowiada mu w bardzo agresywny sposób, a nawet grozi, że odwiedzi jego miejsce zamieszkania. Cóż, jest pewne przysłowie o „Kozaku w Internecie”, ale nie będę go przytaczać. Nie mniej, idealnie pasuje ono do omawianej postaci, gdyż już ktoś zniszczył jej auto (czego nie popieram). Ponadto pewni duzi twórcy zapowiadają zbieranie dowodów przeciwko streamerowi.

Daję mu maksymalnie kilka miesięcy działalności. Potem najprawdopodobniej Kawiaq może otrzymać dożywotni zakaz pokazywania twarzy w Internecie.

YouTube nie popiera, ale mimo to lubi

Jeszcze kilka lat temu byłem przekonany, że nie ma czegoś bardziej obciachowego niż robienie pranków. Zazwyczaj ich autorzy, kiedy tylko ktoś zwrócił im uwagę, że zachowują się niewłaściwie, a ich iloraz inteligencji jest co najwyżej dwucyfrową liczbą, stosowali argument ostateczny. Tłumaczyli bowiem, że „to tylko takie żarty”, jak gdyby uzasadnienie to miało resetować wszystko, czego dokonali.

Czasy się jednak zmieniają, a granice trzeba coraz bardziej przesuwać. Wielu internautów przestało już przejmować się patostreamerami. Można powiedzieć, że niejako przyzwyczailiśmy się do faktu występowania takich twórców, co nie oznacza, rzecz jasna, że są oni przez nas tolerowani. Przekonał się o tym choćby Daniel Zwierzyński i jego matka, którzy na skutek swoich transmisji odwiedzili zakład karny. Przekonała się o tym także Elżbieta Gawin, której – słusznie zresztą – zabrano córkę.

Problem w tym, że choć patostreamerzy ponoszą jakieś konsekwencje swych działań, nadal są one za małe. Bo wspomniany Daniel Zwierzyński, chociaż spędził trochę czasu za kratami, po powrocie do domu powrócił do dawnego zajęcia. Nie miała tu miejsca żadna resocjalizacja.

YouTube tylko pozornie udaje, że ma problem z patostreamami, jednak w rzeczywistości daje na nie ciche przyzwolenie, gdyż generują one wyświetlenia. Ta sama platforma potrafi przez wiele dni upierać się przy blokowaniu monetyzacji twórcom, którzy wykorzystują fragmenty innych dzieł na zasadzie prawa cytatu. Jednocześnie YouTube całkowicie nie kontroluje filmów, na których rodzice-influencerzy pokazują swoje nieświadome niczego dzieci. Spokojnie można nazwać to podwójnymi standardami.

2023-08-30

Sebastian Jadowski-Szreder