Na pierwszej rozprawie mówił tak:
– Była już noc, siedziałem w pokoju, a Marek B. był w kuchni. Zaproponował mi, żebym przyszedł do niego. Mówił, że będzie rozpalał piec i żebym mu w tym towarzyszył. Bardzo chciał ze mną rozmawiać i rozmawialiśmy. Coś opowiadał o sporcie, że będziemy razem ćwiczyć. Obiecywał, że mi pomoże. Byłem już trochę zmęczony, ale siedziałem z nim, ile trzeba, nie pamiętam już, jak długo. W ogóle nie chciał skończyć tej rozmowy, ale ja zamierzałem już iść, wykąpać się i położyć spać. Nie wiem, która była godzina, ale w końcu poszedłem wziąć prysznic, a później wróciłem jeszcze do kuchni.
Strach przed siekierą?
Jak dalej wyjaśniał oskarżony, rozmowa z Markiem B. była kontynuowana.
– Pamiętam, że zapytałem go, dlaczego nie opiekuje się dziadkiem, który był chory. Marek wówczas nagle wstał i powiedział, że idzie po siekierę do warsztatu, bo ma już tego dosyć. Wystraszył mnie jego ton, bo raczej tak się dotychczas nie zachowywał wobec mnie. Podejrzewałem, że chce mi zrobić jakąś krzywdę i wystraszyłem się. Poszedłem do swojego pokoju i zabrałem stamtąd broń, którą mu parę dni wcześniej zabrałem i tam schowałem. A później pobiegłem z tym pistoletem do warsztatu, bo chciałem go zapytać, o co mu chodzi. Miałem nadzieję, że widok broni trochę go uspokoi. Gdy Marek mnie zobaczył, zaczął szybko iść w moją stronę i zamachnął się siekierą. Nie trafił, ale był już bardzo blisko i wtedy oddałem strzał. Marek upadł na ziemię, a mnie zaczęło piszczeć w uchu od tego huku. Odłożyłem broń i zobaczyłem, że Markowi leci krew z głowy. Trochę posiedziałem jeszcze w warsztacie i poszedłem obudzić dziadka. Powiedziałem mu, że Markowi coś się stało, że pewnie nie żyje.
Subskrybuj