R E K L A M A
R E K L A M A

No i gdzie jest niby ta pogarda?

Publicyści i komentatorzy lewicy już wiedzą, dlaczego Rafał Trzaskowski przegrał. Winna jest „pogarda elit” – rzekoma wyższość, jaką politycy rządzącej koalicji mają okazywać mieszkańcom wsi i mniejszych miejscowości. Postanowiłem to sprawdzić. I wiecie co? „Pogarda elit” to bujda na resorach. Chochoł, który od dekady służy za pałkę do okładania liberałów.

Rys. Gemini

To chwyt retoryczny, którym PiS i jego medialni sprzymierzeńcy tłuką w Platformę nieprzerwanie od 2015 roku. Pogardą miały być słowa Jacka Rostowskiego, że „pieniędzy nie ma i nie będzie”, albo słynna już rada Komorowskiego, by „zmienić pracę i wziąć kredyt”. Z perspektywy czasu – tak, to nie były wypowiedzi szczególnie zręczne. Zwłaszcza że dziś kredyty mamy najdroższe w Europie, a pieniądze jednak się znalazły.

Dodajmy do tego szok, jaki ogarnął część liberalnych mediów po wprowadzeniu programu 500 plus. Do dziś krąży w internecie artykuł z „Newsweeka” z lipca 2016 roku, w którym autorka nazywa nowych plażowiczów nad Bałtykiem „degrengoladą” – bo przyjechali z dziećmi, z parawanami i dzięki państwowemu świadczeniu.

Ale – uwaga – to wszystko działo się dziesięć lat temu. Pytam więc: czy Rafał Trzaskowski kiedykolwiek powiedział coś w tym duchu? Czy Donald Tusk szydził z „plebejuszy”? Otwieram „Politykę”, oglądam TVN24, słucham TOK FM – i nic. Ani śladu pogardy. Zamiast tego: powyborcze analizy, komentarze szefów sondażowni, próby zrozumienia przyczyn porażki. Zero wyższości, żadnych połajanek.

„Pogarda elit” żyje dziś głównie w opowieściach. Jest fantazją polityczną, nie opisem rzeczywistości.

A może trzeba zadać inne pytanie: kto tak naprawdę dzisiaj jest elitą? Pracownica fundacji, która zarabia 4 tys. zł, ale chodzi do teatru? Absolwent ASP, który maluje murale, a w weekendy przygotowuje młodzież do matury? Czy może właściciel czterech siłowni z flotą BMW, który gardzi „studentami filozofii”? Czy elita to ten, kto potrafi cytować poezję Miłosza, czy ten, kto właśnie pojechał na wakacje do Dubaju?

W realnym świecie często jest tak: ci, których instynktownie nazywamy elitą – są klasowo słabi. Mają niskie zarobki, niestabilne umowy, żyją w wynajętym. Ale mają coś, czego boją się inni: kapitał symboliczny. I to jego się nie wybacza.

Dziś nie trzeba już futra ani cygara, żeby zostać oskarżonym o pogardę. Wystarczy stara, wysłużona marynarka. Wystarczy mówić poprawnie po polsku albo pójść na wystawę (nie daj Boże do Muzeum Sztuki Nowoczesnej). To kod kulturowy, który działa jak płachta na byka.

Za to nowy elitaryzm – ten od siłowni, kryptowalut i pogardy dla „inteligencików” – ma pełne przyzwolenie. Można kupić ferrari i powiedzieć, że „wszyscy z dyplomami to frajerzy” i nikt nie mrugnie okiem. Ale zażartuj z disco polo i już jesteś klasistą.

To właśnie antyelita buduje dziś własną elitę. Odwrócony snobizm, w którym doktorat budzi śmiech, a francuskie nazwisko autora książki uchodzi za dowód oderwania od rzeczywistości.

Sam się na tym złapałem ostatnio, kiedy szedłem łódzką ulicą Piotrkowską z książkami kupionymi w antykwariacie. Miałem wrażenie, że mijający mnie ludzie patrzyli ze zdziwieniem, tak jakbym tym spacerem coś manifestował, a nie niósł tylko książki do samochodu.

Bo wiedza – kiedy nie idzie za nią majątek – staje się podejrzana. Zaczyna budzić lęk i irytację. Zresztą majątek można dziś zdobyć bez wiedzy, bez czytania, bez rozumienia świata. I tu przychodzi stara prawda: pieniądz gorszy wypiera lepszy. Tak samo jest z prestiżem. Ten nowy – głośniejszy, szybszy, wyprany z kultury – wypiera stary i wymagający.

Ludzie z wiedzą, ale bez pieniędzy, stają się nowymi pariasami. Tymi, których się nie słucha, tylko oskarża o pogardę. 

2025-06-09

Jan Rojewski