Aktywiści ze stowarzyszenia „Akcja Lokatorska” próbowali zastosować sprawdzoną metodę. Kilkudziesięciu młodych ludzi usiadło obok siebie na wąskich schodach blokowej klatki, skutecznie tarasując dostęp do drzwi mieszkania. Wojciech Opielewicz, komornik Sądu Rejonowego Wrocław-Krzyki, był jednak tym razem dobrze przygotowany, razem z nim przyjechało na miejsce kilka radiowozów z policjantami. – W przypadku oporu będziemy państwa usuwać. Chcecie, żebym użył gazu? – zapytał grzecznie funkcjonariusz. Choć wynoszeni siłą kolejni działacze wrzeszczeli, jakby obdzierano ich ze skóry, komornika nie zbiło to z tropu. Miał jeden argument nie do zbicia: – Jedynym rozwiązaniem byłoby wycofanie wniosku o eksmisję przez spółdzielnię mieszkaniową. Protestujcie u prezesa! – powtarzał. Aktywiści wiedzieli to zresztą doskonale – na przyniesionych transparentach sami napisali: „Prezes bez serca i empatii!” i „Oddaj kasę albo mieszkanie”.
Przemoc i dług
Aby zrozumieć sytuację Wiktorii Woźniak, trzeba się cofnąć do początku lat 90., kiedy wrocławska spółdzielnia mieszkaniowa „Energoprem” postanowiła przyznać jej ówczesnemu mężowi mieszkanie w nowo budowanym bloku przy ul. Przestrzennej. 66-metrowy lokal na czwartym piętrze został wydany w stanie surowym i był swego rodzaju nagrodą za różnego rodzaju prace, które mąż pani Wiktorii wykonywał jako podwykonawca dla spółdzielni. Mężczyzna kręcił nosem: miał rozmaite pretensje dotyczące usterek w wydanym mu mieszkaniu i z ich powodu zwlekał z wpłatą tzw. wkładu budowlanego, czyli pieniędzy wydanych przez spółdzielnię na budowę. Spór trwał, a w czterech ścianach nowego mieszkania rozgrywał się inny, rodzinny, dramat, któremu na imię „przemoc”. – Tak naprawdę mąż nie interesował się mieszkaniem ani rodziną – wspomina Wiktoria Woźniak. – Policja interweniowała wiele razy, m.in. wtedy, gdy chciał mnie wyrzucić przez balkon. Obrazy z tego okresu wspominać będę do końca życia, z ich powodu nie byłam w stanie zawrzeć później żadnej innej znajomości. Sama rozmowa z mężczyzną budzi u mnie do dziś niepokój.
W końcu w 1996 roku sąd rodzinny przyznał rację pani Wiktorii i orzekł rozwód z wyłącznej winy męża. Jednocześnie zasądził eksmisję mężczyzny. Wiktoria Woźniak: – Pamiętam olbrzymią ulgę, gdy się go pozbyłam. Chwilę potem przyszedł jednak strach, kiedy dowiedziałam się, jak bardzo zadłużył mieszkanie.
Choć były już mąż został z „Energopremu” wykluczony z powodu „uporczywego uchylania się od wykonywania zobowiązań finansowych”, pani Wiktoria żyła nadzieją, że nie straci mieszkania. Do 1998 roku spłaciła wszystkie bieżące zobowiązania, ale spółdzielnia mimo to wystąpiła do sądu o jej eksmisję. Pod koniec 1999 roku zapadł w tej sprawie prawomocny wyrok.
– Tutaj historia mogłaby się skończyć – mówi radca prawna Maria Pelczarska, która za darmo pomaga pani Wiktorii od 15 lat. – Pani Woźniak znalazłaby sobie inne mieszkanie i próbowała ułożyć życie na nowo, tyle tylko że uwierzyła prezesowi spółdzielni. Po wyroku eksmisyjnym pani Wiktoria porozumiała się z prezesem, że będzie spłacała długi po mężu, a w zamian prezes załatwi sprawę: wyda jej przydział na mieszkanie i przyjmie do spółdzielni jako członka.
Pieniądze za nic
Mecenas Pelczarska podkreśla, że choć spółdzielnia nie ułatwiała zadania i niezależnie od deklaracji lokatorki w sprawie wszystkich długów szła do sądu (co niosło za sobą dodatkowe koszty), Wiktoria Woźniak do 2006 roku spłaciła zobowiązania. W tym wkład budowlany, którego nie wpłacił jej były mąż. – Wówczas okazało się jednak, że prezes nie chce z nią rozmawiać na temat prawa do lokalu oraz jej członkostwa w spółdzielni – konkluduje prawniczka. – Myślę, że od razu taki był plan, bo dotarłam do notatki służbowej władz „Energopremu” z 2003 roku, gdzie jest wzmianka, że spółdzielnia, aby wydać tytuł prawny, będzie się domagała „całości zaległości”.
Choć należność główną spłacono, prezes stwierdził, że Wiktoria Woźniak powinna jeszcze spłacić m.in. odsetki za zwłokę od dawnego długu męża. Przypomnijmy, że chodzi o lata 90., czas galopującej inflacji, a odsetki – według wyliczeń prezesa – przewyższały wartość spłaconego wkładu budowlanego!
Pani Wiktoria tłumaczyła, że o odsetkach nic nie wiedziała i nie może za nie odpowiadać. Mecenas Pelczarska: – I miała rację, bo spółdzielnia nie informowała jej o tym zadłużeniu i nie domagała się jego spłaty. Zachowało się nawet pismo, w którym „Energoprem” odmawia lokatorce takiej informacji, bo „nie jest ona członkiem spółdzielni”.
Sprawę wielokrotnie „przeżuwały” wrocławskie sądy, w różnych procesach zapadały sprzeczne decyzje. Prawomocne wyroki sądów rejonowego i okręgowego oddaliły roszczenia spółdzielni w zakresie nieszczęsnych „odsetek od zaległości”. Sąd rejonowy napisał nawet w uzasadnieniu, że żądanie spłaty jest „sprzeczne z zasadami współżycia społecznego”, a spółdzielnia dochodzi ich jedynie w celu „szykany pozwanej”. Kiedy jednak lokatorka – w innym procesie – domagała się tytułu prawnego do mieszkania i przyjęcia jako członka do spółdzielni, proces przegrała.
Po wyczerpaniu przez Wiktorię Woźniak wszystkich prawnych dróg walki komornik na gruncie wyroku z 1999 roku przeprowadził jej eksmisję z mieszkania, które zajmowała przez 34 lata. – Zostałam oszukana i niesamowicie skrzywdzona – mówi kobieta ze łzami w oczach. – Przez lata odmawiałam sobie wszystkiego, nie jeździłam na urlop, byle tylko spłacić długi po mężu. Wpłaciłam do spółdzielni w sumie grubo ponad 100 tys. zł, wszystko, co miałam. Dbałam o mieszkanie, ostatnio wyremontowałam nawet kuchnię… Niech pan pomyśli: gdybym wiedziała, jak to się skończy, nie dałabym im ani złotówki! A oni, mamiąc nadzieją, oskubali mnie do cna.
Pan życia i śmierci?
Sprawa pani Wiktorii stała się głośna i trafiła do ogólnopolskich mediów. Kobiety, która dysponuje około 2 tys. zł emerytury miesięcznie, nie stać na wynajęcie mieszkania. Eksmisję orzeczono „na bruk” i jedynym miejscem, gdzie we Wrocławiu mogła trafić, był tzw. hotel socjalny. Trzypiętrowy blok w dzielnicy Brochów, w którym lokatorzy zajmują malutkie pokoje i korzystają ze wspólnych toalet oraz kuchni, to miejsce znane z reportaży prasowych i telewizyjnych. Mieszkańców można określić jednym wspólnym mianem: to „ci, którym nie wyszło”. Na wspólnych korytarzach burdy i awantury pijanych lokatorów są normą, stan wspólnych łazienek woła o pomstę do nieba, a wszędzie panoszy się robactwo. W pokoju 307, który przyznano Wiktorii Woźniak, zmieściło się ledwie kilka jej mebli, resztę komornik postawił w wynajętym na jej koszt blaszanym kontenerze. – Nie zmrużyłam oka ze strachu – mówiła kobieta dziennikarzom po pierwszej nocy spędzonej w „hotelu”. – Chciałam do toalety, ale z powodu wrzasków bałam się wyjść na korytarz. Trafiłam do piekła.
Niemal wszyscy przedstawiciele mediów po lekturze dokumentów sądowych meldowali się w biurze spółdzielni „Energoprem”, chcąc rozmawiać z jej prezesem. Mężczyzna rządzi spółdzielnią od wielu lat, historię Wiktorii Woźniak zna od podszewki i to on podejmował większość decyzji w jej sprawie. Usłyszałem od niego to samo, co wszyscy inni: „Nie będę rozmawiał o tej sprawie, bo dziennikarze ją przekłamują i są nastawieni stronniczo”. Zapewnia, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a „wszystkie decyzje podejmował w interesie członków spółdzielni”, którzy „w wypadku jakiegokolwiek zadłużenia któregoś z lokatorów muszą ponosić związane z tym ciężary”, bo „spółdzielnia nie przynosi zysku”. Kilka razy zadawałem podstawowe pytanie: „Po co kobieta miałaby spłacać długi, jeśli nie dostała obietnicy tytułu prawnego do mieszkania?”. Odpowiedzi nie dostałem.
Wracam do mec. Marii Pelczarskiej, która wciąż próbuje pomóc Wiktorii Woźniak. – Czy prezes mógł przyznać jej lokal? – Oczywiście – twierdzi prawniczka. – Najprostszą drogą był przepis, który mówi, że jeśli przydział do mieszkania nie został wydany, a członka spółdzielni wykluczono (jak męża pani Woźniak), jego rodzina może nabyć prawo do tego lokalu i żądać przyjęcia do spółdzielni. To było rozwiązanie najprostsze, ale prezes pominął tę ścieżkę. – Pan życia i śmierci? – Mimo upływu lat w spółdzielniach mieszkaniowych taka sytuacja wciąż ma miejsce – podsumowuje prawniczka, która dziś walczy o odszkodowanie dla pani Woźniak m.in. za wpłacony do spółdzielni wkład budowlany.
W przeciwieństwie do spółdzielni do obowiązku pomocy Wiktorii Woźniak poczuły się władze miasta. Po kilku nocach spędzonych w hotelu socjalnym kobieta przeniosła się do wyremontowanego dla niej niewielkiego mieszkania tymczasowego w jednej z kamienic, z toaletą i kuchnią. – Dla wszystkich w urzędzie jasne było, że pani Wiktorii trzeba pomóc – informuje Michał Guz z wrocławskiego urzędu. – W lokalu może przebywać przez najbliższe pół roku. Może do tego czasu jej sytuacja się wyjaśni.