„Festiwale, festiwale, ale nie muzea!”
Zracjonalizujmy muzealnictwo
Od jakiegoś czasu dręczyła mnie myśl, czy aby nie przesadzamy z liczbą i różnorodnością tematyczną muzeów w naszym kraju. I oto okazało się, że moje rozterki podziela Sławomir Pietras, który w tekście „Festiwale, festiwale, ale nie muzea!” (ANGORA nr 35/2025) stwierdza, że – jeśli czegoś mamy w Polsce za dużo – to właśnie muzeów. Nawiązując do tekstu pana Pietrasa, powiem, że wcale nie jestem pewien, czy nie ma już gdzieś Muzeum Świeżego Powietrza, natomiast z pewnością jest kilka takich, które z dumą mogłyby przybrać nazwę Muzeum Źle Wydanych (a jeszcze bardziej Wydawanych) Pieniędzy.
Polska od kilkunastu lat przeżywa prawdziwy boom muzealny. Powstają nie tylko duże, narodowe instytucje, ale także coraz liczniejsze ośrodki lokalne: od muzeów bitew, przez muzea regionalne, po wyspecjalizowane kolekcje w rodzaju „muzeum chleba” czy „muzeum roweru”. Zjawisko to świadczy o rosnącej świadomości historycznej i potrzebie upamiętniania, ale jednocześnie rodzi poważne pytania o ekonomię kultury, bo przecież każda placówka to nie tylko pamięć, ale także koszt. Muzeum to nie jest obiekt jednorazowej inwestycji. To instytucja wymagająca stałego finansowania: utrzymania budynku (często zabytkowego, a więc szczególnie kosztownego), specjalistycznych warunków dla eksponatów (klimatyzacja, kontrola wilgotności, systemy bezpieczeństwa), wynagrodzeń dla personelu, ochrony, administracji, a nierzadko także rozbudowanej kadry kierowniczej. Patrząc na strukturę organizacyjną placówek, widzę, ile tam jest działów, kierowników tych działów, o ich zastępcach już nie wspominając.
To wszystko kosztuje. Wszystko to obciąża budżet samorządów, które i tak borykają się z niedoborami środków na edukację, służbę zdrowia czy transport publiczny. Tymczasem frekwencja w wielu lokalnych muzeach pozostaje bardzo niska. Bywa, że jedynymi odwiedzającymi są szkolne wycieczki. Nie jestem wcale pewny, że percepcja dzieci jest w sam raz dla tego typu placówek. Dlatego coraz częściej pojawia się postulat racjonalizacji. Być może rozwiązaniem byłoby tworzenie sieci muzeów regionalnych, które mogłyby funkcjonować w strukturze wspólnej administracji. Filie rozsiane po mniejszych miejscowościach mogłyby działać jako oddziały jednego, większego ośrodka – co pozwoliłoby ograniczyć mnożenie etatów dyrektorskich, księgowych i działów technicznych. Zamiast kilkunastoma rozproszonymi budżetami, można by wówczas zarządzać jednym, większym i bardziej przejrzystym.
Nie chodzi o to, by likwidować pasję i lokalne inicjatywy. Pamięć historyczna i tożsamość kulturowa są wartościami nie do przecenienia. Ale pytanie brzmi: czy obecny model ich pielęgnowania – przez mnożenie kolejnych, często ziejących pustką instytucji – jest najbardziej odpowiedni? Sławomir Pietras ma absolutnie rację, gdy popiera tworzenie wydarzeń, a każe zastanowić się nad sensownością dalszego brnięcia w muzea. A.Z. z pow. pułtuskiego
„Kara za pluszowego jamnika”
Polskie kary
Czytam Wasze pismo od kilku lat i muszę przyznać, że nie ma lepszego i ciekawszego tygodnika. Co artykuł lub list do redakcji, to „pióro świerzbi”, tak chciałoby się coś napisać. Może kilka słów na temat stosowania kar pieniężnych za byle jakie przewinienia, nawiązując do artykułu „Kara za pluszowego jamnika” z ANGORY nr 34. Niejeden raz usłyszałam o ogromnych, kilkusetzłotowych karach za jakieś głupoty, drobne wykroczenia, co przybrało już wymiar choroby kompulsywnej, podczas gdy np. kierowcy zastawiający chodniki, przez co piesi są zmuszani do chodzenia po szosie, co naraża na niebezpieczeństwo dzieci idące do szkoły, dostają mandat 100-złotowy, po czym za dwa dni robią to samo.
Telewizja, pokazując seriale „policyjne”, uczy młodzież, jak lekceważyć policję, bo co innego można powiedzieć, kiedy w filmie 9-latek mówi do policjanta: sp…, pało czy odp… się? A co na to policja? Przecież to publiczne obrażanie urzędnika. A czy można wyobrazić sobie życie bez policji? Z policją nie jest bezpiecznie, a co byłoby, gdyby ich całkiem zabrakło? Tak wygląda obecnie wolność słowa? Mnie też spotkała podobna historia, zawarłam umowę ze znanym dostawcą internetu. I zanim umowa została zrealizowana, pracownik, instalator z firmy, anulował tę umowę, ponieważ okazało się, że internet jest światłowodowy, a w moim mieszkaniu i być może w całym budynku nie ma światłowodu. Pracownik firmy, z którym zawierałam umowę, nie raczył poinformować mnie o tym i nie zapytał, czy ten światłowód w mieszkaniu mam. Umowę przeczytałam dokładnie przed podpisaniem i też nie było w niej wzmianki o rodzaju internetu. A może robią to celowo? Coś w rodzaju przekrętu „na wnuczka”, tylko inną metodą?
Za to wiedzieli, jak wymierzyć mi karę blisko 800 zł za rzekome zerwanie umowy przeze mnie! Wprawdzie jestem emerytką, ale NIE JESTEM upośledzona umysłowo i nie zawarłabym umowy na coś, czego nie mam. Taka to polska sprawiedliwość. Dowiedziałam się również, że wiele firm w ten sposób wykorzystuje ludzi, szczególnie starszych, którzy nie czytają umów czy pism do końca, nie doinformowując o istotnych szczegółach. A następnie wymierzają tym ludziom kary, i to wysokie. Obecne społeczeństwo widzę jako nieposiadające empatii i zrozumienia, liczy się tylko zdobycie kasy.
My, emeryci, szczególnie jesteśmy narażeni na takie praktyki, bo jesteśmy lekceważeni przez młodszych od nas. A uporczywe, nagminne nazywanie starszych osób staruszkami czy babciami i dziadkami, jest wprost obelżywe! Babcią to mogę być dla wnuków, a nie dla jakiegoś chłystka, który mnie np. potrącił na ulicy. Ci młodzi chyba nie wiedzą, że też będą starzy. Jeśli dożyją… Na koniec powiem, że bardzo podobały mi się listy Panów Mariana Peka i Zbyszka z Cieszyna z tego samego numeru ANGORY. Sama prawda! Wielu ludzi myśli i widzi tak samo realnie to, co się w Polsce od 30 lat dzieje, ale sądząc po ostatnich wyborach, chyba nie ma nas zbyt dużo. Wszystko chyli się ku upadkowi, całe szczęście, że tego już nie będę oglądać…
Pozdrawiam Redakcję i Czytelników. Tak trzymać, pamiętacie? CZYTELNICZKA
Dla kogo ten show?
Znów doszło do tragicznej katastrofy w Radomiu. Tym razem już podczas przygotowań do Air Show. Pamiętam dokładnie katastrofę w tym samym miejscu sprzed kilku lat, a dokładniej to w roku 2009, kiedy to w trakcie pokazów zginęli dwaj piloci. Podobno nie katapultowali się, by wyprowadzić maszynę w puste pola, by nie spadła na tłum oglądający pokazy. Wracałam wtedy przez Radom z wypoczynku w górach i nijak nie dawało się przejechać przez miasto. Krążąc po uliczkach, przebiliśmy się chyba po dwóch godzinach w kierunku „7” na Warszawę. Sądziłam wtedy, że może ten przypadek posłuży zapobieżeniu, by w przyszłości takie bezsensowne katastrofy się nie zdarzały. Bezsensowne, bo przecież kusimy los w imię pokazania, jacy to jesteśmy niesamowici, co potrafimy zrobić. A wszyscy są tylko ludźmi.
Co z tego, że piloci przed takim pokazem są wyszkoleni, że mają być najedzeni i wyspani, że mają dokładnie opracowane procedury, których bezwzględnie mają przestrzegać? W dalszym ciągu pozostają ludźmi ze swoimi słabościami i mentalnością rywalizacji, bycia lepszym, zaimponowania innym itd. Nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że wypadki zdarzają się wszędzie, że nie można jakoś specjalnie winić tych, którzy organizują takie i podobne show.
Tak, wypadki są i będą naturalną częścią naszego życia, ale w imię czego mamy zwiększać ryzyko ich występowania, organizując tego typu widowiska. Przecież katastrof i ofiar na pokazach jest więcej i nie tylko w Polsce. Czy pokazy lotnicze są dla tych, którzy potem mogą pochwalić się filmikiem z rozbijającym się statkiem powietrznym? Przecież jedna z telewizji pokazywała godzinami filmiki z radomskiego wydarzenia nagrane amatorskimi kamerami w telefonach. Łącznie z reakcją ludzi na to zdarzenie. Ci ludzie z pewnością opowiadali potem z dumą znajomym, jak doskonały film każdy z nich nakręcił. Wypadki się zdarzają, owszem, ale czyż nie wyłapujemy pijanych bądź nieprzestrzegających ograniczeń prędkości kierowców na drogach, bo oni stanowią większe zagrożenie niż nawet niedoskonały młody kierowca? Pokazy samochodowe są na specjalnie przygotowanych do tego torach, a nie na drogach. Torach przygotowanych również w ten sposób, by zminimalizować potencjalne niebezpieczeństwa dla obserwatorów. W przypadku pokazów lotniczych jest to trudne do osiągnięcia, bo obszar, na którym na niebezpieczeństwo narażeni są ludzie, jest przecież duży.
Może wystarczy wypadków przy rutynowych lotach, ćwiczeniach, manewrach? Jest jeszcze jeden aspekt sprawy w przypadku pokazów lotniczych. W Radomiu rozbiła się jedna z 46 najlepszych polskich maszyn bojowych. Koszt takiego samolotu to ćwierć miliarda złotych. To kwota stanowiąca równowartość budżetu sporej polskiej gminy. Czy warto zatem ryzykować ludzkie życie i olbrzymiej wartości sprzęt, by stworzyć atrakcję typu Air Show? ELA
Czternastka
Dzień dobry. Mam nadzieję, że sprawa, którą chcę poruszyć, dotyczy bardzo wielu Polaków. Byłam nauczycielką przez 38 lat. Niedawno przeszłam na emeryturę. Mam jej około czterech tysięcy netto. W tych czasach nie jest to wygórowana kwota, ale da się żyć. Uczciwie przepracowałam długie lata. Ze zwolnień korzystałam może cztery razy. Oczywiście, czternasta emerytura należy mi się w najmniejszej kwocie. I drugi przykład. Osoba z mojej rodziny po skończeniu studiów w latach 90. wyjechała na Zachód. W Polsce się wykształciła i pracowała dwa lata. Obecnie jest w wieku emerytalnym i stara się o emeryturę za te dwa lata. I nie zależy jej na wysokości tej emerytury, ale cieszy się, że otrzyma trzynastkę i czternastkę. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie, którzy pracowali w Polsce i mają głodowe emerytury, dostają dodatkowe wsparcie, ale… Czy ktoś, kto 40 lat budował gospodarkę innego kraju, powinien z tego korzystać? Może warto to zweryfikować, bo według mnie to bardzo niesprawiedliwe. Przykro słuchać, kiedy ta osoba cieszy się z takich rozwiązań. Może warto poruszyć ten problem, aby człowiek uczciwie pracujący w naszym kraju, był szanowany. Z poważaniem EWA MIKA
Szanowny Pan Prezydent RP
Karol Nawrocki
Warszawa
Korzystając z łamów ANGORY, chciałbym przesłać kilka słów do Prezydenta. Amicus meus, inimicus inimici mei – ta fraza łacińska znana w różnych kulturach i językach, pojawiała się na przestrzeni wieków i znaczy: „Mój przyjaciel, wróg mojego wroga”, a w Polsce najczęściej używana w formie: „Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem” (…). Naszym wrogiem, i to od kilkuset lat, jest Rosja, i to niezależnie, jak się ją określa: Cesarska Rosja, ZSRR czy teraz Federacja Rosyjska, a jej aktualnym wrogiem jest Ukraina.
Stąd prosty wniosek – to Ukraina jest naszym przyjacielem, i to należy zapamiętać. Z tego wynikają również inne ważne wnioski, że każde nierozważne, a najczęściej mające podłoże polityczne naruszanie naszej równowagi we współpracy z bohaterskim narodem ukraińskim – który, broniąc siebie, broni i nas – jest niezgodne z polską racją stanu, a Pan, jako Prezydent, powinien to wiedzieć. Dziwne, jak sądzę, podpowiedzi byłych bulterierów PiS-u, którzy znaleźli się w Kancelarii, pokazują Pana, niestety, jako niedoświadczonego nowicjusza w polityce międzynarodowej, który również nie rozumie kontekstów trudnej sytuacji, w której znajduje się Polska. Również nasze walki wewnętrzne, czasami wyglądające jak wojenki „chłopców z przedszkola”, cieszą tylko naszych wrogów, a niekiedy wpada się we własne dołki zastawiane przeciwnikowi.
Pozwalam sobie również zwrócić uwagę, że Pana wypowiedzi medialne, zarówno jako kandydata, jak i jako Prezydenta RP, nie zawsze sprzyjały poprawnym stosunkom polsko-ukraińskim i nie zawsze były sympatyczne w stosunku do ludności ukraińskiej przebywającej w Polsce, którą Pan nazywa gośćmi. Warto czasami stosować się do zasady, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Jestem przekonany, że to wszystko potęguje narastające antyukraińskie nastroje w Polsce, co jest niekorzystne dla Polski i Polaków. A więc jednak warto korzystać z mądrości ludowych. Warszawa, 26 sierpnia 2025 r. ANDRZEJ WAWRZEŃCZAK
Zestawienie: Karol Nawrocki i zwykły, żaden „prawdziwy” Polak
Pan – pewnie raz w tygodniu w kościele. Ja nie bywam tam od 57 lat (nie liczę uroczystości). Ale w odróżnieniu od „wierzących” kiboli, „prawdziwych Polaków”, nie hejtuję i nie grożę na Jasnej Górze milionom zwykłych Polaków „sierpem i młotem”. I nie uczę, jak oni (za niemą zgodą PiS, PSL, KPN, rzymskich biskupów itp.), „szmat” (kobiet) pięścią „szacunku” dla posiadacza penisa. Pan – podczas inauguracji skończył przysięgę słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”. Ja powiedziałbym: „Tak mi dopomóż Społeczeństwo”. Po oficjalnej inauguracji poszedł pan na drugą, ważniejszą dla pana, do RZYMSKICH biskupów, obcego czynnika politycznego. Ja poleciałbym na „Wyspę władców” pokłonić się duchom naszych „Panów naturalnych”, twórcom Polski, Piastom. Pana dewiza: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Moja: „Polska, praca, myślenie”. Dla pana najważniejszy znak IV RP to rzymski krzyż.
Mój to piastowski „Biały Orzeł na czerwonym tle”. Według pana (katoprawicy) poczucie narodowe ukształtował RZYMSKI Kościół. To dlaczego tego nie zrobił np. ze Słowianami Połabskimi? Moje poczucie narodowe kształtowały: rodzina, szkoła, Jasienica, Bunsch, dwa grube tomy opowiadań z dziejów Polski: „Przez stulecia” (w tym 2 z „Powstania ’44”); pamięć o Nim, wyliczanka „Kto ty jesteś…”, sukcesy Górnika Zabrze, „Orłów”: Sztama, Wagnera, Mulaka, Górskiego, Matejko, Osmańczyk itd.
Chyba, według pana, prezydentura to „ustawki” z niewłaściwym rządem, niszczenie go, by utrzymać społeczno- prawny chaos i status quo do powrotu PiS do „władzy”. Dla mnie prezydentura to rozwiązywanie problemów na 20 – 30 lat (wspólnie z rządzącymi i opozycją). Dla pana polskość to tylko katolicyzm i jego „wartości. Dla mnie polskość to 20 proc. katolicyzmu na naszym polsko- -słowiańskim fundamencie, to kolosalne wpływy ruskie, włoskie, francuskie, czeskie, Orientu. A w technice, gospodarce, życiu codziennym – niemieckie. I wiele innych. To czyni naszą kulturę wszechstronną, europejską, bo nie ogranicza Polaków (społeczeństwa) do „jedynej”, „słusznej tradycji” i „myśli”. Pan nie wyobraża sobie, by Polki (większość społeczeństwa RP) odzyskały prawo dysponowania swoim ciałem.
Chce pan „likwidować” aborcję barbarzyńskim „prawem” i nakazem rodzenia „jak leci”. Do tego, prawdopodobnie, zakaz in vitro. Ja chcę maksymalnie ograniczyć aborcję: wszechstronną naukową wiedzą, antykoncepcją oraz świadomością. I znieść jej zakaz oraz utrzymać refundację in vitro. Pan chce ścisłego związku między rzymskim Kościołem a IV RP i ma rzymskich biskupów za stały, wewnętrzny czynnik polityczny, by katoprawica zawsze miała „władzę”. Tak jest od października 1989 r.
Ja chcę absolutnego rozdziału państwa Kościół Rzymski (pod nazwą Watykan) od państwa polskiego: V RP. Kościół ma być instytucją religijną i charytatywną. A wierze w Boga to nie zaszkodzi. Ludzie wierzyli w Boga (bogów) od zawsze; wielu to potrzebne. Jak nie są fanatykami, to innym w niczym to nie przeszkadza. Pan Karol Nawrocki to Polak. PIOTR
Jedyni bezkarni?
Tytułowe pytanie zadaję tym wszystkim, którzy oddawali głosy na Grzegorza Brauna w każdych wyborach, w których startował, szczególnie do europarlamentu. Każdy z głosujących na niego, pod kreślam: KAŻDY, nie miał absolutnie zielonego pojęcia o tym, jakie są tzw. procedury postępowania w stosunku do europosła, gdy ten narozrabia nie tylko w knajpie czy na ulicy, ale i słownie, łącznie z czynami zabronionymi – atak na osobę, symbole narodowe, instytucję, a nawet zbrodnię zabójstwa – bo te są długie, żmudne, skomplikowane i nie zawsze kończą się wsadzeniem za kraty.
Przecież Braun nie mówi głośno tego, co Duda, Nawrocki i Kaczyński myślą po cichu. Po prostu ludzie bez moralnych kręgosłupów wyżej cenią głosy oddane na potencjalnych koalicjantów (vide casus Pawlaka z PSL) niż prawdę, choćby ta dotyczyła masowych zbrodni. Smoleńsk udowodnił, że na trumnach opłaca się stawać nawet w gumiakach i wrzeszczeć, a nie przed nimi klękać i po cichu się modlić. Wyborcy Brauna, zwolennicy jego partii i jemu podobnych doceniają tych, którzy jasno definiują wroga – Niemca, Ukraińca, Żyda, Murzyna, Araba czy lewaka. Putina tam nie ma.
Czarno-biały świat jest dla nich łatwiejszy do ogarnięcia w ich kieszonkowym rozumku. To przecież już dawno te brunatne, nacjonalistyczne drzwi ze wszystkimi za nimi stojącymi polskimi demonami zła otworzył ten zły człowiek Kaczyński! Przypomnę, mając nadzieję, że czytają to ludzie myślący i choć trochę znający historię, że w Niemczech to komuniści i socjaldemokraci utorowali Hitlerowi drogę do władzy – to klasyka politologii. Tam, w Niemczech, też była katolicka partia „Centrum” prowadząca dziwne gierki w celu zjednoczenia i utworzenia rządu nazistów z konserwatywnymi nacjonalistami. U nas było z kolei Porozumienie Centrum z Kaczyńskim, o czym nie pamiętają lub nie chcieli pamiętać, Biejat, Zandberg z lewicy i nijaki celebryta Hołownia.
Mamy więc trzecią siłę (to już nie Trzecia Droga), partię Brauna, której nikt nawet nie myśli zdelegalizować. Czym to się może skończyć? Jakimś polskim wydaniem faszyzmu? O Putinie on jakoś nie chce mówić i potępiać jego zbrodni. Czyżby to był jego idol? Nawoływania, nawet w sieci: „Zamknąć Brauna od razu” – są głosem rozpaczy desperatów? Może i tak, ale nie do końca, bo gdyby go zamknięto, zobaczylibyśmy, ilu i kto przyszedłby pod areszt więzienny. Wydaje się, że to niemożliwe, aby Brauna wsadzono do paki. I znowu – dlaczego? Bo za dużo prokuratorów i sędziów zostało przez te 10 lat zainfekowanych „ziobrozarazą”. Boją się o życie swoje i rodzin. Tu odwaga w cenie nie była i nie jest – to po pierwsze. A po drugie – prawo tak pozmieniano, że te cholerne prokuratorskie „procedury” są, jakie są. Wolą trzymać się ich. O! Z poważaniem JAN KRÓL