R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (07.09.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

„Prezent z Ameryki?” 

Nie rezygnować, ale żądać! 

Chciałbym odpowiedzieć Pani Ewie Nowakowskiej, autorce listu „Prezent z Ameryki” (ANGORA nr 33). Rafał Trzaskowski przegrał, bo 1 361 913 osób wyszło z pracy przed przerwą na lunch, choć to nie był piątek. Polityka to często praca na ugorze. Nikt Państwa nie zmusza (jeszcze), żeby iść na wybory. Proszę tylko pamiętać, że (jeszcze) mają Państwo szansę postawić na mniejsze zło. Następna może się nie powtórzyć. Uczucia w obszarze polityki są absolutnie kontrproduktywne. 

A propos uczuć. Jeżeli przypadkowo Pani list przeczyta wyborca obecnej opozycji, to strach pomyśleć, jak się będzie cieszył. Oni się 8 lat cieszyli z rządów prezesa pomimo ponoszonych przez siebie i Polskę strat, a 10 lat z prezydenta, czekając w nieskończoność na termin swojej sprawy w sądzie. Identycznie zachowują się wyborcy Trumpa. Niezbadane są powikłania połączeń nerwowych. Wirusy populizmu tylko czekają na osłabienie odporności tkanki społecznej na szarą codzienność. Zamiast rezygnować, trzeba twardo żądać koniecznych zmian od swoich posłów, czy też demonstrować regularnie na ulicy tak, jak to robią Niemcy, reagując na agresywną brunatną hydrę AfD. Rządzący muszą czuć oddech wyborcy na karku, taki, jaki ma na przykład polski rekordzista świata w nurkowaniu swobodnym. Najlepiej natychmiast. A zwolennicy demokracji muszą czerpać siłę z osiągnięć rządu, a nie rezygnację w przypadku jego potknięć. Pozdrawiam, TADEUSZ

Kogo następnego poświęci Trump?

To, co wydarzyło się 15 sierpnia 2025 roku w Anchorage na Alasce, przejdzie do historii jako jeden z najbardziej haniebnych momentów w dyplomacji amerykańskiej. Nie jako triumf pokoju, lecz jako spektakl moralnego upadku USA. Po raz pierwszy w historii przy jednym stole z prezydentem Stanów Zjednoczonych posadzono człowieka przeciwko któremu toczy się postępowanie o zbrodnie wojenne. Oskarżony jest przez Międzynarodowy Trybunał Karny o deportowanie ukraińskich dzieci – jeden z najbardziej obrzydliwych aktów wojny XXI wieku. Dotychczas żaden przywódca USA nie dopuszczał się czegoś takiego.

Nikt z demokratycznego świata nie przyjmował z honorami Hitlera. Trump zapomniał, czego uczy historia. Spotkanie Trump – Putin nie przyniosło żadnych realnych korzyści: brak konkretnych porozumień, brak zawieszenia broni, żadnych gwarancji dla Ukrainy. Trump przyjął Putina jak równego sobie, przez co ten watażka wyszedł z całej sytuacji jako wygrany – nic nie oddał, nic nie obiecał. Rozumiem Ukraińców, którzy czują się zdradzeni. W Kijowie określono słusznie to spotkanie jako „głupie i bezwartościowe”. W mediach społecznościowych krążą dojmujące memy: Trump i Putin maszerują po czerwonym dywanie utworzonym z ciał Ukraińców. Reakcje w USA też mówią same za siebie: zarzuty o zdradę Trumpa płyną z obozu demokratów, a nawet od części republikanów. Amerykańska polityka traci kontakt z rzeczywistością: przywódca wolnego świata przyjmuje z honorami zbrodniarza!

Trump najwyraźniej się pogubił – zamiast walczyć o Ukrainę, mówi językiem, który bliższy jest propagandzie niż dyplomacji. Z pomarańczowego staje się coraz bardziej czerwony. Jako kobieta, matka nie potrafię milczeć. To spotkanie było nie tylko dyplomatycznym nietaktem – to moralne zatonięcie. I szczerze mówię, nie elegancja, nie taktyka – lecz tchórzostwo i wygoda. Ktoś zrezygnował z wartości, którymi chlubił się Zachód – wolność, odpowiedzialność, solidarność z ofiarami. I co w zamian? Iluzja pokoju, którą Putin z pewnością wykorzysta do własnych celów? Jeśli dziś tak łatwo Trump oddaje Putinowi suwerenność Ukrainy, pojawia się pytanie: który kraj będzie następny? Może jeszcze nie Polska, bo jesteśmy duzi i silni, ale takie kraje jak Gruzja, Armenia czy chociażby kraje nadbałtyckie. Kto wie? Jeśli historia ma być nauczycielką życia, to ten rozdział zostanie zapamiętany jako ostrzeżenie.

W obliczu zła nie wystarczy dyplomacja, jeśli nie stoi za nią moralność. Bycie silnym oznacza stanie wobec agresora po stronie prawdy. Zwłaszcza kiedy nawet w dniu rozmów wciąż ginęli ludzie. ELA

Cud nad Wisłą – cud Wincentego, nie Józefa

O Piłsudskim zwykło się w Polsce mówić tonem niemal nabożnym. Marszałek – wybawca ojczyzny, twórca niepodległości, genialny strateg. Takie obrazki utrwalono w podręcznikach, na akademiach szkolnych, w telewizyjnych rekonstrukcjach historycznych. Ale jeśli spróbujemy zajrzeć do faktów, cała ta legenda zaczyna trzeszczeć niczym stary wóz drabiniasty. To Piłsudski wiosną 1920 roku ruszył na Kijów z wojną prewencyjną. Była w tym romantyczna fantazja: że Polacy z pomocą ukraińskich sojuszników wykują federację, która zatrzyma rosyjski imperializm. Była też typowa dla Piłsudskiego megalomania – oto marszałek, wódz, zbawca, wkracza w rolę demiurga Europy. Były nawet pierwsze sukcesy: zajęcie Kijowa fetowano niczym wielkie zwycięstwo. Piłsudski chodził dumny, prasa pisała hymny pochwalne.

Po kilku tygodniach sen się skończył. Bolszewicy uderzyli z impetem, cofając polskie oddziały aż pod Warszawę. Wtedy okazało się, że „genialny strateg”, zamiast wziąć na siebie pełną odpowiedzialność, oddał ster państwa w ręce premiera Wincentego Witosa. Ten chłop z Wierzchosławic nagle musiał przejąć rolę sternika w chwili największej próby. Utworzył Rząd Obrony Narodowej, zaapelował do obywateli o pomoc, scalił wysiłek narodowy. To nie były romantyczne wizje, ale codzienna żmudna praca: organizacja zaopatrzenia, mobilizacja społeczeństwa, wciągnięcie do obrony kraju wszystkich sił, niezależnie od podziałów politycznych. 

To właśnie ta praca przyniosła efekt. Owszem, na polu bitwy zwyciężyła armia – ale ta armia mogła walczyć tylko dlatego, że państwo się nie rozsypało. Zwykło się mówić o „cudzie”, jakby ręka Opatrzności odwróciła losy wojny. Tymczasem cud miał imię i nazwisko: Wincenty Witos. Chłop, który w kluczowej chwili zachował zimną krew. Co zrobił Piłsudski po wszystkim? Odebrał od Witosa dokument rezygnacji, którą ten mu zwrócił. Witos odpis tego pisma zachował, ale później papier ukradli „nieznani sprawcy”. W historię wpisano więc wersję wygodną: to marszałek wyszedł zwycięsko z próby, on ocalił Warszawę, on zatrzymał bolszewików. Nie Witos, nie bezimienni chłopi, którzy chwycili za broń, nie kobiety szyjące opatrunki – tylko on, Józef Piłsudski. Takiego obrazu domagał się sam Piłsudski, który był mistrzem autokreacji, wichrzycielem w polityce, który potrafił z porażek czynić podwaliny własnego mitu. Umiał narzucić narrację o swoim bohaterstwie. Dla niego historia była sceną, na której on zawsze chciał grać główną rolę.

Warto zauważyć, że teoretycy wojskowości podkreślają, że plan manewru znad Wieprza, przypisywany Piłsudskiemu, nie był odkryciem, lecz raczej powtórzeniem znanych koncepcji. A przecież prawdziwego lidera poznaje się po tym, czy potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność. Piłsudski oddał ster w chwili kryzysu, Witos ten ster utrzymał. To on był prawdziwym bohaterem Cudu nad Wisłą. Reszta – to tylko zręczna propaganda Piłsudskiego. To dlatego 15 sierpnia obchodzone jest też Święto Czynu Chłopskiego – obok Święta Ludowego najważniejsza uroczystość w ruchu ludowym – ustanowione w czerwcu 1936 r. Być może z powodu tego, że Witos był świadkiem tchórzostwa Piłsudskiego w obliczu śmiertelnego zagrożenia, kiedy w 1926 roku ten ponownie został premierem, Piłsudski dokonał swego najbardziej haniebnego czynu w życiu: zamachu majowego, którego całą ohydę przypomnimy – mam nadzieję – niedługo, w setną rocznicę. A.Z. z pow. pułtuskiego

Ustawki i kindersztuba

Pan prezydent Karol Nawrocki w swoim bujnym życiorysie, o którym lepiej zapomnieć, wspomina, że brał udział „w różnych modułach szlachetnej, męskiej walki wręcz; w moim życiu było tego dużo”. A te walki to po prostu bijatyki kiboli. Pan prezydent zapomniał i chyba udaje, że nie wie, że tego typu łobuzerskie, brutalne walki, kończące się często poważnymi obrażeniami uczestników, są przekroczeniem prawa. Doświadczenia z tych bójek prezydent przeniósł, niestety, do Pałacu. Tuż po zaprzysiężeniu zaczął podpisywać publicznie propozycje ustaw, które nie uwzględniają stanu finansów państwa, odziedziczonego po „trzymających władzę w państwie PiS”. To początek zapowiedzianej uprzednio walki z panem premierem Donaldem Tuskiem, którego uznał autorytatywnie za najgorszego szefa rządu po transformacji (…).

A więc mieliśmy już początek tych poznanych ostatnio „ustawek”. Wkrótce pan prezydent, przy współudziale swoich współpracowników z Kancelarii oraz bulterierów i piarowców PiS-u, pobawił się z premierem i korzystając z pomocy amerykańskiej, pozbawił go możliwości częściowej konsultacji z prezydentem Donaldem Trumpem w sprawach agresji rosyjskiej w Ukrainie. Ta dosyć prymitywna intryga, w zasadzie przeciwko premierowi, w którą zaangażowano poważny urząd amerykański, to nie tylko „ustawka”, to działanie na szkodę Polski. Ale do tego trzeba mieć wiedzę i doświadczenie, a nie tylko głosić puste hasła o patriotyzmie, narodzie, biało-czerwonej i Wielkiej Polsce. I tak wojna polsko-polska trwająca już kilkanaście lat, angażująca nie tylko największe partie, ale i prezydentów, którzy powinni reprezentować majestat Rzeczypospolitej, jest kontynuowana ze szkodą dla państwa.

Warto przypomnieć, że Karol Nawroc ki w kampanii prezydenckiej 7 grudnia 2024 r. wskazał swój priorytet działań w przyszłości: „Zakończenie wojny polsko-polskiej wokół spraw ideologicznych jest dla mnie rzeczą, na której mi zależy”. Jeżeli teraz już nie zależy, to trzeba zadać pytanie, co się stało, że pan prezydent zmienił zdanie i rozpoczął wojnę z taką intensywnością (…)? Specjaliści od „ustawek” nie byliby sobą, gdyby nie zastosowali ulubionej gry. Gdy pan premier pojawił się w Pałacu, na spotkanie z prezydentem musiał czekać kilka minut, bo jedna strona chciała wykazać wyższość, nie zdając sobie sprawy, że zasady savoir-vivre’u w kontaktach najważniejszych osób w państwie (marszałek Sejmu, prezes Rady Ministrów i marszałek Senatu) są ważniejsze aniżeli własna pycha. W tym wypadku na gościa powinien oczekiwać osobiście gospodarz i powitać przed wejściem do budynku lub w holu. To można określić właśnie jako dobre maniery, znajomość obyczajów, form towarzyskich i podstawowych reguł grzecznościowych, ale tego wszystkiego zabrakło w czasie tego ważnego spotkania. Tu warto przypomnieć bardzo ważne słowa, nie tylko w dyplomacji, Izraela Singera: „Obelga wyrządzona słabszemu przez silniejszego nie dotyka ofiary, ale prześladowcę”.

Prezydent Andrzej Duda cały czas się uczył, może następca zacznie się też uczyć od mądrzejszych od niego. Pan prezydent Karol Nawrocki jako gdańszczanin powinien znać też słowo kindersztuba, które oznacza ogładę towarzyską i zasady savoir-vivre’u wyniesione z domu rodzinnego. To również umiejętność zachowania się w sposób taktowny i zgodny z przyjętymi normami społecznymi. Tu przestrzegam przed kopiowaniem postaw i działań prezydenta USA Donalda Trumpa! Minął kolejny tydzień kadencji pana prezydenta, a „ustawek” pojawiło się już kilka i ta wojna polsko-polska się nie kończy. Pojawią się pewnie następne batalie chłopców w krótkich spodenkach: o ustawy, stołki, nominacje sędziowskie, o zmiany w Konstytucji RP. To może zakończyć się katastrofą dla nas wszystkich. Tak jak zakończyła się 76 lat temu mała wojenka o taborecik autora tekstu z kolegą w przedszkolu. Jeden z wojowników z przeciętą wargą wylądował w pogotowiu ratunkowym, a bliznę miał do końca życia. Niech to będzie puentą. ANDRZEJ WAWRZEŃCZAK

Batyrowe dziamgolenie

O ile mogłem jakoś zrozumieć tzw. medialne młotkowanie wszystkich ważnych i mniej ważnych polityków z pytaniem: „A dlaczego nie będzie nikogo z Polski?” przy stole z „koalicją chętnych” u D. Trumpa w nocy z 16 na 17 sierpnia, to już ciąg dalszy, po zakończeniu spotkania u Trumpa, tej medialnej nawalanki stał się tak nieodpowiedzialny i męczący, że nie mieści się już w żadnych kanonach przyzwoitości. Daje dowód, że to Batyrowe dziamgolenie i w ogóle jego „polityka” w tak ważnej sprawie staje się ohydna, brudna i pozbawiona wyobraźni, ku uciesze nie tylko Ławrowa z koszulką CCCP, ale i samego Putina, który dla zmiany tematu w mediach podrzucił nam drona wabika w kierunku Warszawy. A że ten po drodze się popsuł, to po wybuchu wybił tylko kilka szyb i „papał w kukuruzu”. 

Skutek? O przebiegu kluczowych rozmów o pokoju w Ukrainie będziemy się dowiadywać z drugiej ręki. A przyczyny nieobecności naszego polityka – Tuska lub Batyra/Nawrockiego – są, moim zdaniem, dwie. Pierwsza – to zgodnie z usankcjonowanym od ponad 15 lat podziałem ról w NATO, ONZ i w relacjach z USA Polskę reprezentuje prezydent, przedstawiając stanowisko przygotowane przez rząd. Zasady te obydwaj panowie potwierdzili w czasie spotkania w cztery oczy. Druga – to to, o czym dziamgolił Batyr/Nawrocki w środę 13 sierpnia. Trumpowi w obecności innych głów państw Europy w czasie wideokonferencji, po udanym wypinkowaniu Tuska, bo to on miał brać udział.

To właśnie wtedy Batyr/Nawrocki już się nie spodobał Trumpowi. On, Batyr, przecież nie czuje ani dyplomacji, ani anglosaskich konwenansów rozmowy. Jego słaby angielski dla Trumpa brzmi jak niegrzeczny. Mało tego, pouczał jego i jego otoczenie, dając „dobre” rady, jak rozmawiać z Putinem, jak rozumieć Rosję i co dalej robić. A już wykład o naszej martyrologii też jest przez USA odbierany jako słabość i jakaś chora pielęgnacja porażek.

To przeważyło, że otoczenie Trumpa nie miało zamiaru zapraszać Batyra/Nawrockiego, bo lepiej mieć wasala pod ręką, bo a nuż będzie potrzebny? A jaki zrobiono szacher-macher, aby Donalda Tuska wypinkować ze środowej wideokonferencji? Z naszej strony niezawodny A. Bielan wspólnie z M. Przydaczem załatwili sprawę z wypróbowanymi już trzema urzędnikami Trumpa. Załatwili Batyrowi zdjęcie z Trumpem w czasie kampanii wyborczej. To Sebastian Gorka, konserwatywny publicysta, w poprzednim rządzie Trumpa był jego doradcą, a teraz odpowiada za walkę z terroryzmem. Vince Haley, obecny szef prezydenckiej rady ds. polityki wewnętrznej, który wcześniej pisał Trumpowi przemówienia, oraz Sizie Wiles, szefowa sztabu kampanii wyborczej Trumpa. Ta trójka mogła mieć wpływ na załatwienie wrześniowej wizyty, po której i tak nic ważnego oczekiwać nie należy… Z poważaniem J.K.

Wspomnienie

Dzień dobry. Zbliża się Dzień Nauczyciela. Do szkoły podstawowej chodziłam w latach 60. XX wieku. Pamiętam nauczycielkę języka polskiego. Nazywała się p. Dorożyńska; imienia niestety nie pamiętam. Przychodziła do szkoły w granatowym fartuchu z białym kołnierzykiem. Chyba pobierała nauki jeszcze w czasie zaborów. Zdumiewała nas, uczniów, cytowaniem z pamięci fragmentów „Pana Tadeusza”. Przy omawianiu lektur szkolnych namawiała nas na ocenianie bohaterów. Co byś zrobił na jego miejscu? Dlaczego uważasz, że zrobił dobrze bądź źle? Jednym słowem, uczyła samodzielnego myślenia. A czasem „wchodzenia” w psychikę danej postaci. To Jej zawdzięczam umiejętność samodzielnego myślenia, wyciągania wniosków z porażek i sukcesów. To również akceptowanie człowieka z innymi myślami niż moje. Dbała o staranność pod każdym względem. Pamiętam, jak któregoś roku w wakacje kazała mi ćwiczyć kaligrafię. Ćwiczyłam! Nie śmiałabym tego nie zrobić. To Ją pamiętam najbardziej i to Ją wspominam i opowiadam synowi i wnukom. To tyle. Serdecznie pozdrawiam Redakcję ANGORY. TERESA

Pożegnanie w kontrze

Z niedowierzaniem przyjąłem wiadomość, że mój ulubiony Mistrz Brzytewka, red. Marek Palczewski, żegna się z ANGORĄ, ale „ma nadzieję, że nie na zawsze”. Nie znamy konkretnej przyczyny pożegnania, ale ja strzelam, że Mistrz Brzytewka się po prostu wypalił, może nie zawodowo, ale w prezentowanym przez siebie cyklu „Brzytwą po mediach” na pewno.

Przemyślenia pańskie traktowałem zawsze z ironią, bo człowiek jaki by nie był, mając za sobą bagaż doświadczeń, ma ukształtowane poglądy. I pan je ma. I ja mam też. Przez 64 odcinki ciął pan PiS równo; Duda, Kaczyński, a ostatnio Braun i Mentzen, a nade wszystko Nawrocki, to pańscy źli bohaterowie, zaś Tusk i Trzaskowski to wręcz idole. Ostatnie wybory prezydenta Rzeczypospolitej unaoczniły obserwatorom sceny politycznej, jak mocno jest podzielona nasza ojczyzna i nic nie wskazuje na to, by mogło dojść do pojednania. Wojna polsko-polska będzie trwać i niekiedy będzie bardzo zażarta.

Co bardziej wnikliwi dziennikarze będą się nawet w szambie taplać, by przeciwnikowi dopaść do uzębienia. Idę o zakład, że ani pan, ani ja, ani nawet 90 proc. wyborców nie znało Karola Nawrockiego poza faktem, że był szefem Instytutu Pamięci Narodowej i doktorem nauk historycznych z wykształcenia. Dziś wiemy o nim więcej niż on sam o sobie, tyle przyszyto mu łatek, tyle wyrzucono obrzydliwego hejtu (nawet premier udał się do Jacka Murańskiego, by ten dostarczył haków na Nawrockiego). Odbiły się one jak echo i ze zdwojoną siłą zwiększyły szansę Nawrockiego. Pan, panie Marku Palczewski, był w 100 proc. pewien, że wygra Trzaskowski, zresztą nie tylko pan, ale cały rządzący obóz bez wyjątku. Demokracja ma to do siebie, że rządzeni wybierają sobie tych, którzy będą nimi rządzić. I wybrano w 2023 roku obecną koalicję z Tuskiem na czele, a w 2025 roku wybrano prezydenta Nawrockiego. 

Szanowny Panie Marku, teraz, kiedy będzie pan odpoczywał od pióra, niechże się pan zgłosi do PKW i wyrywkowo albo najlepiej wszystkie głosy policzy (do współpracy zgłosili się już Wałęsa, Miller, Giertych i Bodnar, który jest na bezrobociu). Jest szansa, że wygra Trzaskowski, i to dopiero byłyby jaja! Do dzieła, panie Marku Palczewski. Nadzieja umiera ostatnia, ale nadzieja jest też matką głupich. I to byłoby na tyle. GRZEGORZ KONIECZNY, Radzewice

PS Zostały mi felietony Szpaka, Martenki i Ogórka, w których brzmi ta sama nuta, ale zgodna z poglądami redakcji, a ja, szeregowiec, często staję im w poprzek. Taki jestem i nic na to nie poradzę. Głupotę nazywam głupotą. 

2025-09-04

Angora