R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (03.08.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

„Trzy pytania” 

Dwie odpowiedzi 

W ANGORZE nr 28 Pani Ewa z Warszawy zadała trzy pytania związane z moim listem „Niestety, PiS to również… kobiety”, opublikowanym w ANGORZE nr 22. Na te trzy pytania udzielę dwóch odpowiedzi. Pytania 1 i 2 dotyczą standardów etycznych lub moralnych. Kobiety są matkami, babciami, pielęgniarkami, zakonnicami… Są łagodniejsze, spokojniejsze, bardziej zrównoważone od mężczyzn. Oczywiście nie wyklucza to wyjątków. Pytanie 3 – w czyim imieniu ja coś mówię i czego oczekuję? W swoim. Ale jestem więcej niż pewien, że nie jest to pogląd odosobniony. I na koniec przyznaję, że list Pani Ewy trochę mnie zaskoczył. Zwłaszcza stwierdzenie, że mężczyznom stanowiącym większość w polityce udzielam taryfy ulgowej. Kompletne nieporozumienie. Pozdrawiam Panią serdecznie. KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI

„Nie potrafię się z tym pogodzić…” 

Partyjny dualizm 

W lekko dołującym, ale mądrym liście pt. „Nie potrafię się z tym pogodzić…” Pani MAŁGA (ANGORA nr 29) pisze, że ma nikłą nadzieję, iż Koalicja 15 października w końcu się dogada, zrealizuje obietnice i rozliczy PiS. Powiadają: „Nadzieja matką głupich”, a inni ripostują: „Ale każda matka kocha swoje dzieci”. Mnie również trudno pogodzić się z tym, co się dzieje tam, gdzie mieszkam, na zachodzie Polski. Jednak ja, dla spokoju ducha i z przekonania, słowo „matka” utożsamiam z moją Ojczyzną. Teoretycznie wieki temu odeszliśmy od feudalizmu, ale PO i PiS działały i działają w strukturze feudalnej. 

A jak działał feudalizm? Na szczycie stał król, cesarz lub książę, który nadawał ziemię (lenno) wasalom w zamian za lojalność i pomoc wojskową. Wasale mogli dać kawałek swojej ziemi kolejnym wasalom. Tak tworzyła się wielopoziomowa drabina zależności. Jeden król był tyranem, inny bardziej łagodnym władcą. Ważne były wzajemne powiązania. Wasale byli zależni od władcy i na odwrót. Podobnie działają dziś PiS i PO. Kiedyś w SLD też tak było, a wasali terenowych nazywano baronami. Te mniejsze partie chcą podążać podobną drogą, ale albo znikają, albo są wchłaniane pojedynczo lub grupowo przez te duże. 

Realną władzę sprawują w terenie nominaci „królów” Kaczyńskiego i Tuska na zmianę. Po wyborach wasale, czyli wojewodowie, jako „wysunięte ramię partii w terenie” – ze swoimi sejmikami. A ci dają swoim z kolei wasalom kolejne lenna w „swoim” województwie. Kto nie zna powiedzenia: „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”? Przeciętny Kowalski, który pasjonatem polityki nie jest, ma dwie motywacje, aby zapisać się do PiS albo do PO. Pierwsza, to idea, bo chce np. pomagać biednym, wprowadzić mniejsze podatki, fajny socjal i mocniejsze instytucje państwa. Druga motywacja, to ta przyziemna, gdzie liczą się tylko znajomości, a nie kompetencje, zaangażowanie i pracowitość. Zapisuje się do PiS lub PO, wiedząc, że to struktura feudalna. Im więcej takich „przyziemnych” członków ma partia, tym mniej liczy się idea i cel, dla którego ona powstała. W feudalizmie ważne jest lenno. Każdy feudał chce go mieć dużo, bardzo dużo.

W naszym feudalizmie partyjnym lennem są spółki Skarbu Państwa i dziesiątki dziwnych instytucji, których zadaniem jest zatrudnianie „swoich”. PiS jest bardziej szkodliwy od PO, bo jest bardziej radykalny, chcąc rozszerzyć władzę poza konstytucję. Sięga po kłamstwa, straszy migrantami, a UE to wróg, chce więc polexitu. W PO z kolei martwić może jej bezideowość i feudalne obyczaje. Donald Tusk, liberał, był i jest mistrzem w grach partyjnych. Wyciął Olechowskiego, Płażyńskiego, Rokitę i Piskorskiego, a Schetynę schował do Senatu – bo byli kiedyś równi jemu. Teraz ma Szczerbę, Kierwińskiego, Budkę, Arłukowicza i Brejzę w PE, którzy doskonale znają zasady feudalizmu partyjnego. Są w miarę przyzwoici, normalni, grzeczni, w odróżnieniu od barbarzyńskich i chamskich pisowców, ale żadna idea, pomysł unowocześnienia państwa im nie przyświeca.

Nie proponują wprowadzenia euro, rozwiązania problemu mieszkalnictwa ani państwa świeckiego czy likwidacji piekła kobiet. Za to realizują wszystkie chore pomysły PiS: CPK, 800 plus, Nauka 2.0 itp. Duża część Polaków nie chce, aby kraj nie był demokratycznym, praworządnym i aktywnym członkiem UE. Nie idąc do wyborów i pozwalając, by wygrała je partia, której nie lubimy i której się obawiamy, robimy źle tylko sobie. Baronowie z PO nie mają z tym problemu. Utrzymują swoje stanowiska i przywileje. Co mamy zrobić Pani MAŁGA czy ja zmartwieni losem Ojczyzny? Nie wiem, jak Czytelniczka, ale ja nowej partii tworzyć nie zamierzam. Wstąpić do PO i pogonić PiS, którym zależy na utrzymaniu status quo? Nie umiem być wasalem, ale i tak się cieszę – bo przecież mamy sukcesy! Iga Świątek zrobiła furorę na miksie makaronu, truskawek i śmietany, a Sławosz Uznański- Wiśniewski na naszych pierogach, które tak zasmakowały szefowej misji w kosmosie, że gdy się skończyły, dała komendę: WRACAMY! O! JAN KRÓL

Nawrocki nie spadł z nieba

Przyczyny klęski Trzaskowskiego i obozu demokratycznego zostały dokładnie rozpoznane i opisane. Ale opinia publiczna nie wie, skąd prezes Kaczyński wytrzasnął kandydata obywatelskiego, de facto z krwi i kości prawicowego. W zasadzie najcelniej Karola Nawrockiego rozszyfrował prof. Antoni Dudek, przestrzegając, by na miejsce ignoranta prawnego nie przyszedł ktoś jeszcze gorszy. Dobrze przeczuwał? Kaczyńskiemu trzeba się pokłonić, że znalazł kandydata idealnie pasującego do autokratów w Stanach Zjednoczonych czy w Rosji. On sam ze wszystkich sił dążył przez całe polityczne życie do nieograniczonej władzy. 

Kaczyński jak Trump kocha władzę, perfekcyjnie posiadł sztukę siania strachu i chaosu. Na chwilę przenieśmy się do Ameryki, w końcu prezydent Trump namaścił na prezydenta RP Nawrockiego, a tuż przed wyborami wysłał do Polski wysoko postawioną urzędniczkę, by ta wskazała Nawrockiego jako pierwszego Polaka. Trump dobrze wiedział o kłopotach z prawem Nawrockiego, tak samo jak wiedział to Kaczyński. Sam miał (przed wyborami) 34 zarzuty prokuratorskie o przestępstwa, głównie finansowe oraz napaści seksualne. I co się stało? Wyborcy amerykańscy uwierzyli kandydatowi republikańskiemu, że te zarzuty zostały wyssane z brudnych palców jego przeciwników politycznych! A jak ma się zarzut o łapówce wziętej przez Nawrockiego od pana Jerzego? Albo korzystanie bezpłatnie z apartamentów w Muzeum, gdzie był dyrektorem? Zarzuty śmiechu warte w zderzeniu z najwyższą w historii łapówką (blisko 300 mln dolarów) na kampanię wyborczą, jaką otrzymał faworyt republikanów od najbogatszego człowieka na świecie.

I co, Nawrocki miał się czego obawiać, mając tak potężnego protektora? Sztab Nawrockiego ogłosił, że wszelkie zarzuty pod  adresem kandydata „obywatelskiego”, w tym sutenerstwo, ustawki kibolskie, nadużycia finansowe, należy włożyć między bajki. Przestępstwa popłacają, co udowodnił obecny prezydent USA, a wzór z niego wziął prezes Kaczyński. Ciemny lud wszystko kupi, byle zasłonić się Panem Bogiem i najgłębszą wiarą w Kościół katolicki. A wtedy niegroźne są sądy, nieważne jest prawo. Liczy się tylko władza. Nawrocki – jak widać – nie spadł Polsce z nieba. Powstał na wzór i podobieństwo najpotężniejszego władcy na ziemi. A kto dzisiaj sprzeciwi się prezydentowi Trumpowi? Próbował Elon Musk i spadł z fotela niczym niemowlę z nocnika, łapówki nie pomogły. I strach ogarnia nie tylko mnie, kiedy słyszę i widzę, jak Kaczyński, Mentzen i Braun rosną w siłę, sposobiąc się do zdobycia całej władzy.

Jesteśmy świadkami powstawania represyjnego reżimu w Stanach, a stąpa za nim brunatna Polska. Tak jak Węgry, Słowacja, o Rosji nie wspominając. Na razie spod brunatnej „kurateli” udało się wymknąć Rumunom, ale Polakom już może się nie udać. No dobrze, powie czytelnik ANGORY, to nie mamy nadziei na normalność, na uczciwość? Mamy. Ta nadzieja nazywa się liberalna demokracja. Pytanie tylko, czy Tusk i spółka dadzą radę? W nadziei na normalność, HENRYK KIN z Białegostoku

Bohaterowie medycyny

Niedawno obejrzałam w TV informację, jak pracownicy z numeru 112 skutecznie pomogli panu z wysokim ciśnieniem przebywającemu w Albanii. Gratuluję obsłudze rozumu! Pacjent miał dużo szczęścia, że trafił na profesjonalistów. Może dzięki temu żyje. Czterokrotnie późnym wieczorem z powodu wysokiego skoku ciśnienia, którego nie mogłam opanować, poszłam do Nocnej Opieki Medycznej w szpitalu po drugiej stronie ulicy. Trzykrotnie usłyszałam: „Kobiety po zdenerwowaniu tak mają”, raz dodatkowo: „Pani powinna brać hydroksyzynę, co najmniej 10 mg”. We wszystkich tych przypadkach skok ciśnienia wystąpił w stanie zupełnego spokoju. Mieszkam sama – nie ma mnie kto denerwować.

Od kilku lat regularnie biorę lek na nadciśnienie. Nie mam żadnych chorób metabolicznych. Jeśli lekarz w Nocnej Opiece Medycznej nie rozumie, że przy nagłym skoku ciśnienia z normalnego poniżej 120 na prawie 200 ciało pacjentki jest rozedrgane z powodu ciśnienia, a nie zdenerwowania, to gratuluję. Ostatnio lekarz oprócz captoprilu i furosemidu nie miał żadnego innego leku do podania doraźnego na nadciśnienie i odesłał mnie na SOR (z niechętnym pytaniem: – To co, mam pisać to skierowanie?). Na SOR zrobili mi badania i dzięki temu okazało się, że mam spadek poziomu potasu, co może być przyczyną takich skoków ciśnienia, braku reakcji na captopril i telepawki ciała. Pominę tu opis dalszego ciągu szukania przeze mnie przyczyny pogarszającego się stanu zdrowia, który okazał się bardzo poważny (podejrzenie zespołu chorej zatoki, choroby wieńcowej, możliwa konieczność wszczepienia rozrusznika). Zdiagnozowałam je sama, z pomocą mądrej pielęgniarki, która zauważyła zmiany w EKG i zasugerowała mi, jakie badania powinnam wykonać (oczywiście na swój koszt). Gdyby choć jeden z lekarzy, którym zgłaszałam problem (z Nocnej Opieki Medycznej, SOR, rodzinny – kilkukrotne wizyty, nawet kardiolog prywatny), ruszył mózgiem i zastanowił się, że może trzeba mnie dokładniej przebadać i w porę wdrożył właściwe leczenie, bardzo możliwe, że obecnie mój stan zdrowia byłby lepszy, bo serce przez ponad rok nie byłoby tak mocno obciążone. Ale to już dużo obszerniejszy temat. I jeszcze bardziej krytyczny. 

Takie są standardy myślenia lekarzy: Jak kobieta – to histeryczka, mężczyzna – pewnie wczoraj zapił, a nastolatek – na narkotykach. Emerytce mówi się: – Pani ma 70 lat! W domyśle – w tym wieku tak może być. Lekarze nie szukają przyczyn pogarszającego się stanu zdrowia, doraźnie leczą objawy albo w ogóle lekceważą dolegliwości pacjenta. I co tu się dziwić, że zdarza się, iż pacjent po takiej obsłudze umiera na schodach szpitala lub w domu dostaje zawału. A lekarze nigdy nie mają sobie nic do zarzucenia. Wtedy nieliczni, którzy zachowują się jak ci ze 112, czyli tak jak powinni zachować się wszyscy pracownicy ochrony zdrowia, wychodzą na bohaterów! PACJENTKA

Komu dodatek… komu?

Partie, w trosce o swój wynik wyborczy, prześcigają się w propozycjach różnorodnych dodatków socjalnych. Bogaci tych dodatków nawet nie zauważają. Biedni – korzystają ze wszystkich. Najgorzej średniakom. Ci na wszystko muszą sami zapracować. Pracowałam 36 lat. Byłam samotną matką z jednym dzieckiem i z lichymi alimentami. Wykształcenie wyższe, praca na średnio płatnym stanowisku. Wszystkiego musiałam dorobić się sama. Wykorzystywałam wszelkie możliwe okazje, żeby dorobić do pensji. Rzadko było mnie stać na wakacyjny wyjazd. W zakładzie pracy fundusz socjalny najczęściej rozdzielał talony na zakupy. 

Trafiałam do grupy tych, którzy otrzymywali je w najmniejszej kwocie. Nigdy nie objęły mnie żadne dopłaty ani zniżki. Rzadko korzystałam ze zwolnień lekarskich. Córka zaraz po maturze rozpoczęła pracę. Emeryturę mam nie najgorszą. Ciężko na nią zapracowałam. Dzięki temu, oprócz trzynastki, żaden inny dodatek czy ulga mi się nie należą. W tym samym miejscu – zatrudniona pani ze średnim wykształceniem. Teoretycznie – 40 lat pracy (od 20. do 60. roku życia). Mąż – niepracujący alkoholik. Po trzeciej ciąży – poważna operacja kręgosłupa, co nie przeszkodziło jej jeszcze czterokrotnie zachodzić w ciążę ze swoim awanturnym mężem. Rzadko kiedy w pracy. Siedem ciąż (na zwolnieniu lekarskim) plus urlopy macierzyńskie plus roczne urlopy wychowawcze, to 14 lat. Zwolnienia lekarskie na dzieci (płatne), zakładając tylko miesiąc na każde w roku do 14. roku życia – to prawie 2 lata. Zwolnienia lekarskie na siebie – zakładając tylko dwa tygodnie w roku – to 1,5 roku. Zwolnienie lekarskie po operacji – 1 rok. W sumie – około 20 lat, czyli połowę z 40 lat życia zawodowego na zwolnieniach. Od tego trzeba jeszcze odjąć urlopy wypoczynkowe. Korzystała ze wszystkich możliwych ulg, talonów socjalnych w najwyższej kwocie, dodatków, bezzwrotnych pożyczek, zapomóg z zakładu pracy, MOPS-u itp.

Nie wiem, czy cokolwiek kupiła sama. Od wszystkich wokół otrzymywała wyposażenie domu, ubrania dla siebie, męża i dzieci, podręczniki szkolne i inne sprzęty do nauki, owoce i warzywa z działek od znajomych. Każdy się nad nią litował, bo tak jej ciężko w życiu: mąż alkoholik, siedmioro dzieci, schorowana. Tym sposobem ona, mąż i dzieci zawsze byli wystrojeni (lepiej niż ja), ona zadowolona (niezestresowana pracą), uśmiechnięta (darmowa terapia dla rodzin alkoholików). Dom wyposażony we wszelkie sprzęty techniczne, na które mnie nie było stać. W końcu, gdy po 30 latach rozwiodła się ze swoim alkoholikiem, popadła w depresję. Kolejne pół roku spędziła na płatnym zwolnieniu lekarskim i bezpłatnej terapii. Emeryturę z pewnością ma niezbyt wysoką. Dzięki temu korzysta na niej zapewne z wszelkich zniżek i dodatków. Najgorzej ciężko pracującym średniakom… OBYWATELKA

Lipcowe świętowanie

Żyje jeszcze wielu takich, którzy pamiętają, że pod koniec lipca, a konkretnie to 22, było w Polsce ważne święto. Z tej okazji pojawiała się w sklepach szynka! Prawdziwa, nie jakiś wyrób szynkopodobny, czyli na przykład salceson. Wiem, salceson nijak nie przypomina szynki, ale zjeść można. Ja na przykład lubię dobry salceson i jadam go nawet dziś, choć nie jako ersatz szynki. Teraz 22 lipca obchodzimy Dzień Aproksymacji Liczby Pi. Cóż za szalona różnica! A tak w ogóle, to o co chodzi? Otóż jeśli podzielimy 22 (dzień) przez 7 (miesiąc), otrzymamy w przybliżeniu 3,14, czyli tyle, ile wynosi w zaokrągleniu liczba pi. Uważano przez lata, że już starożytni Egipcjanie znali liczbę pi, bo wskazywały na to pozostawione przez nich budowle. Tymczasem okazało się, że używali oni do pomiarów nie przyrządów liniowych, lecz mających kształt koła. Nic więc dziwnego, że kiedy pomierzono budowle „po naszemu”, wykazywały one zadziwiającą zależność stosunku obwodu koła do jego średnicy. 

Na świecie organizowane są ponoć obchody tego święta – na przykład odbywają się biegi na 3,14 mili, zawody w zapamiętywaniu ciągu cyfr po 3,14 dopełniających wartość pi itp. My sobie możemy poświętować, na przykład wybierając się do miejsca mającego pi w nazwie, a więc na przykład w Pieniny, do Piwnicznej (kurort) lub – na drugi koniec Polski – do Pisza (jednak nie do jednostki wojskowej), po drodze odwiedzając Piaseczno (miasto dumne z produkcji pierwszych telewizorów kolorowych, też rzucanych do sklepów z okazji 22 lipca). Możemy też świętować, jedząc coś z pi w nazwie, a więc pizzę, piernik albo też po prostu napić się piwa. Jeśli czytają Państwo przed godziną 22, to mam na myśli piwo bezalkoholowe, ma się rozumieć. Na zdrowie! W lipcu jest kilka świąt z jedzeniem w tle. Mamy więc kolejno: Święto Hot Doga (4), Dzień Czekolady (pewnie w tym roku to dubajskiej) (7), Dzień Kebaba (11), Dzień Frytek (13), Dzień Lodów (20), a nawet Dzień Kawioru (18). Jak widać, różne smaki i jeszcze bardziej zróżnicowane ceny. Do wyboru, do kawioru. Przeglądając wykaz tych nietypowych świąt, zauważyłem jedno, które mnie szczególnie zainteresowało i przywołało pewne wspomnienie. Chodzi mi o Dzień Chodzenia do Pracy Inną Drogą (9 lipca).

Miałem otóż kiedyś okazję być podwładnym pewnego profesora, który – tak nam się wydawało – trochę dziwnie zachowywał się, idąc do pracy. Zdarzało się często, że przyjeżdżaliśmy tym samym autobusem, z którego do naszego budynku prowadziły dwie drogi: krótsza – przez furtkę i biegnącą dalej ścieżkę, i dłuższa – przez bramę prowadzącą do siedziby wydziału szeroką aleją. Szliśmy tłumnie, co zrozumiałe, tym skrótem, a jedynie profesor szedł naokoło. Kiedy ktoś go o to zachowanie zapytał, profesor odpowiedział nam tak: „Jeśli gdzieś prowadzi droga oficjalna i druga na skróty, zawsze wybieram tę oficjalną. 

Radzę wam również kierować się tą zasadą”. Nikt z nas, oczywiście, nie zaczął chodzić do pracy za profesorem jego dłuższą drogą, ale tę filozoficzną maksymę postępowania wzięliśmy sobie do serca. Teraz psychologowie, a psycholożki to już szczególnie, zalecają wręcz, by zmieniać drogi, po których się poruszamy. Nie tylko do pracy. Taka zmiana trasy, poza oczywistymi walorami poznawczymi, ma również znaczenie dla ćwiczenia mózgu. Może więc nie tylko od święta i nie tylko do pracy warto zmieniać czasem drogę, choć przed wyborem tej na skróty należy się jednak poważnie zastanowić. I jeszcze święta kończące lipiec. Pamiętajmy o nich szczególnie. 27 przypada Dzień Samotnych oraz Światowy Dzień Dziadków i Osób Starszych. Cieszmy się, jeśli nie jesteśmy samotni, pamiętajmy jednak o tych, którzy – z takich czy innych względów – szczęścia dzielenia z kimś codziennych radości życiowych nie mają.

Pamiętajmy o tych, a jest ich coraz więcej, którzy tkwią samotnie uwięzieni w blokach na 4. piętrze. Może poza pomyśleniem, warto przypominać o nich władzom samorządowym i krajowym. Jeśli można, należałoby trochę tę ich samotność zakłócić swoimi odwiedzinami czy chociażby rozmową telefoniczną. Nigdy nie wiadomo, czy sami kiedyś nie będziemy potrzebowali takiego wsparcia. Jest jeszcze jedno ważne święto w lipcu: Międzynarodowy Dzień Przyjaźni. Może z tej okazji pomyślmy, ilu ich mamy, a jeszcze bardziej pomyślmy, kto nas może traktować jako swojego przyjaciela. Nie czekajmy, aż sprawdzi się powiedzenie o poznawaniu przyjaciół w biedzie, będące tak naprawdę przysłowiem o rozczarowaniach. Pamiętajmy: Kto przyjaciół nie szanuje, ten siebie rujnuje; Przyjaźń nie tytułów, ale serca potrzebuje; jeszcze trafniejsze: Umiej być przyjacielem, znajdziesz przyjaciela. ANDRZEJ ZAWADZKI 

2025-07-31

Angora