R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (02.03.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

„MMA. Krew w oktagonie” 

Najniższe instynkty 

Oglądanie walczących ludzi w klatce (oktagonie) nie należy do przyjemnych. Jest to bowiem czas obstawiania, czy obaj walczący wyjdą z klatki o własnych siłach, w jakim stanie wyniosą jednego z nich i czy później nie zostanie kaleką. Tam nie ma finezji ani maestrii, tylko ciąg na skraj życia przeciwnika. Nigdy nie zgodzę się z nadawaniem MMA (Mixed Martial Art) miana sportu pod wprowadzającą w błąd nazwą mieszanych sztuk walki. Moim zdaniem to nieuprawnione. 

W artykule pt. „MMA. Krew w oktagonie” (ANGORA nr 4) Pan Jacek Pałkiewicz dorabia „ludzką twarz” do procederu okaleczania się ochotników walk w klatce, tonuje obraz wynaturzonych uczestników, wmawia mi, że instynktownie lubię krew i fascynuję się krwawą jatką, że „literatura celebrowała zawsze wojnę przed przymierzem”, że „widz pragnie widzieć brak litości i dążenie do anihilacji oponenta za wszelką cenę”, że oto armia celebrytów już doszła (do tych samych wniosków co Autor), więc dlaczego jeszcze nie Ty, Czytelniku. Autor, przestając stosować zdania warunkowe, „wyznacza” Czytelnikowi rolę piewcy „męstwa” i „och/ach – rywalizacji”, wprowadza w trans uczestnictwa w „męstwie” i „niezniszczalności”.

Takim gloryfikowaniem przemocy wmówiono Amerykanom potrzebę ataku na Kapitol Stanów Zjednoczonych w 2021 r. Paranoja, do której przyłożył również rękę Donald Trump w 2001 r., organizując duże zawody MMA, zagrożone wówczas zakazem kontynuowania w US, jako nieakceptowalne sportowo. „Pieniądz potrafi wpływać na mózgi wielu ludzi niczym narkotyk, wywołując u nich brak empatii i koncentrację na sobie” – wskazuje dr Agata Gąsiorowska. MMA jest dziś przemysłem ociekającym dużymi, krwawymi pieniędzmi. Martial arts to wschodnioazjatyckie formy obrony własnej lub walki wręcz. W sztukach walki: „…kładzie się nacisk na naukę rozwoju duchowego, a ich sens sprowadza się do samego ich praktykowania”. Każda z nich z osobna jest swojego rodzaju „świętością”. Nie można profanować sztuk walki (martial art): judo, jujitsu, karate z Okinawy, tajskiego muay, koreańskiego taekwondo oraz boksu, przez wrzucenie do jednego worka i pomieszanie z innymi rodzajami walki: greckimi zapasami, brazylijską capoeirą, francusko-genueńską savate oraz o zgrozo! – z niemającą nazwy – „sztuką” kopania leżącego, ręcznego dobijania (jak cepem) zemdlonego ciała i doprowadzania go na skraj śmierci. Użycie wybranych chwytów, technik lub uderzeń z rzeczywistych sztuk walki, nie może upoważniać do nadania zawartości tego worka (MMA) szczytnego tytułu sztuki lub sportu. Jestem przekonany, że od zarania MMA, w procesie destrukcji ciała, w tym fizjonomii człowieka, uaktywniano najniższe instynkty ludzkie. Do dziś ciągnący zyski z procederu „usiłowania zabójstwa” doszukują się w nim znamion technik sztuk walki, bo przecież niewybrana sztuka walki wyznacza zmanierowane zasady mordobicia i rzezi. 

Jakie przesłanie niesie za sobą MMA? Jak nisko trzeba upaść, aby spieniężyć zdrowie dla przemocowej „rozrywki”? Czy bałwochwalcze wzorce brutalizujące życie społeczne muszą być wspierane przez celebrytów w klatce lub ich twarzami na trybunach oraz wciągać do łomotania się dzieci, podbijając i tak niepokojące statystyki rozbojów w Polsce i przemocy w szkołach? Gdzie są granice gloryfikacji patologii w okolicach sportu i dlaczego przekracza je Autor, człowiek z wieloma sukcesami życiowymi, odbiegającymi daleko od przemocy? Może to do kogoś trafia, ja nie kupuję tej „rozrywki”. JANUSZ 

„Sukces, który zabija” 

Uzupełnienie 

Czytam prawie wszystkie numery ANGORY, lecz, niestety, często natykam się na istotne niedomówienia i przeinaczenia. Dotyczy to oczywiście tych spraw, na których się znam, albowiem tekstów na tematy, o których zaledwie słyszałem, ocenić się nie odważę. Ale do rzeczy. W ANGORZE nr 5 w rubryce „Przeczytane” („Sukces, który zabija”) przeczytałem, jaki to „biedny” jest burmistrz Szklarskiej Poręby. Pan ten mówi, że ubolewa nad intensywną zabudową miasta, chciałby coś w tej kwestii zmienić, ale pozwolenia na budowę wydaje mu starosta i burmistrz nic zrobić nie może. Niestety, pan burmistrz „zapomniał” powiedzieć, że pozwolenia na budowę starosta wydaje tylko wtedy, gdy zamierzenie budowlane jest zgodne z ustaleniami planu miejscowego, a jeśli takowego nie ma, to z warunkami określonymi w decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu.

Natomiast zarówno MPZP, jak i decyzje WZZT uchwala/wydaje nie kto inny, tylko Gmina. Jeśli więc pan burmistrz nie stwierdzi, że w tym miejscu można budować, i na dodatek nie napisze, co można budować, to starosta pozwolenia na budowę nie wyda. A już szczytem obłudy jest stwierdzenie burmistrza: „… gdybym miał środki, to najchętniej odkupiłbym tereny cenne przyrodniczo…”. Pan burmistrz „zapomniał” widać, że po zmianie przeznaczenia terenów zielonych na budowlane zainkasował opłatę adiacencką. I na co ją wydał, skoro nie ma teraz funduszy? 

Zdaję sobie sprawę, że tekst ten jest napisany na podstawie artykułu „Polityki”, uważam jednak, że powinien się tutaj znaleźć komentarz redakcji, bez niego bowiem ta kłamliwa informacja jest przyjmowana przez tych czytelników, którzy nie znają szczegółów postępowania administracyjnego, za dobrą monetę. Tak być nie powinno. Pozdrawiam i życzę sukcesów (redakcji, nie burmistrzowi!) ANDRZEJ IZWARYN

„Telewizor pod gruszą” 

Prawie paranoja 

Leży przede mną ANGORA nr 6 z felietonem red. Antoniego Szpaka „Telewizor pod gruszą”. Jak zawsze ciekawy, świetnie napisany. Tym razem poświęcony naszym dwóm europosłankom, Annie Bryłce i Ewie Zajączkowskiej-Hernik, oraz europosłowi Patrykowi Jakiemu. Z felietonu m.in. dowiadujemy się, że „…dali popis niczym nieskrępowanej arogancji, ignorancji – całkowitego braku kultury i wychowania!”. Czytamy też, że są to: „Osoby bez twarzy, godności i wstydu”.

Jestem czytelnikiem ANGORY od wielu lat i jestem pewien, że jest to 100 proc. prawdy. Bardzo smutnej prawdy. Dwie kobiety – wykształcone, inteligentne. Naprawdę nie potrafią one prezentować swoich poglądów inaczej, w sposób cywilizowany? Aż trudno w to uwierzyć. Co innego Patryk Jaki. W roku 2018 miał ochotę zostać prezydentem Warszawy. Skończyło się na ochocie, Rafał Trzaskowski nie dał mu szans. Przez te lata Patryk Jaki nie zmienił się – wciąż bezkompromisowy, z różnymi, czasem co najmniej dziwnymi, pomysłami. Nie chcę używać innych, niestety, negatywnych określeń.

Po prostu nie mogę zrozumieć, jak mogło dojść do wyżej opisanej sytuacji. A dla Redaktora Szpaka i całej Redakcji ANGORY – podziękowania i życzenia wszystkiego najlepszego! KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI

Ameryka jest wielka!

Nieprawdą jest, że najlepsze życie jest w Madrycie. Nigdzie nie zaznasz takiego szczęścia jak w Ameryce, w dodatku bez wizy, byle z wypasionym portfelem. W końcu Donald Trump został prawdziwym ojcem narodu i uczyni Amerykę jeszcze większą. Nie to co Kamala Harris, obiecująca lepsze życie tylko kobietom. Trump obiecuje wszystkim raj na amerykańskiej ziemi. Amerykański 350-milionowy naród jest na tyle mądry, że wybrał prezydenta absolutnie nieprzewidywalnego, przed którym świat drży w posadach, a przywódcy innych krajów klękają. W dodatku z solidnym dorobkiem sądowym. Można? Można, jak nigdzie na świecie! Przypomnijmy na wszelki wypadek, że wszystko, co amerykańskie, było i jest najlepsze. Coca-cola, dżinsy, adidasy, wodospady, parki narodowe, samoloty, samochody, Hollywood, czołgi, w ogóle uzbrojenie.

Trump nie na darmo pouczał Europę, by ta wydawała 5 proc. majątku narodowego na uzbrojenia. To zapewni Ameryce dopływ dużej gotówki, a przecież Stany są zadłużone jak żaden kraj na świecie, na biliony dolarów. Kaczyński i Błaszczak dobrze wyczuli czas wydawania potężnych środków na zbrojenia, skutkiem czego mamy superczołgi, najlepsze bombowce i obietnice pomocy w razie zdradzieckiego ataku armii Putina i Łukaszenki. A czas pokaże, czy uzbrojenie będzie przydatne, a obietnice NATO (art. 5) znajdą zastosowanie. Wszystko zależy od tego, czy imperator uzna konieczność obrony terytorium Polski, a może i Europy, którą – na razie – gardzi. I ludzie w USA także są najlepsi na świecie. Przynajmniej w niektórych dziedzinach. Na przykład, nie mają sobie równych amerykańscy sportowcy wygrywający igrzyska olimpijskie, nie znajdą równych amerykańscy żołnierze, którzy brylują w Polsce i nie tylko.

Kiedy do sklepu w Orzyszu wchodzą amerykańscy żołnierze, przy kasach robi się pusto. W serialu „Świat według Kiepskich” sklepowa, widząc wchodzącego Amerykanina, odgania od lady tubylców jak muchy znad stołu, nawet popisuje się znajomością angielskiego: plis, plis… Gdziekolwiek pojawią się Amerykanie, gospodarze dostają rozwolnienia i zapominają języka, klepiąc kilka słów po angielsku, z „okej” w roli głównej. Zresztą w Polsce mało kto powiada: „w porządku”, „dobrze, tylko „okej”. 

W Ameryce doszedł do władzy najbardziej nieobliczalny imperator na świecie. W dodatku kryminalista, a jego konkurentka do fotela na Kapitolu oceniła Trumpa jako niebezpiecznego faszystę. Naszym ważnym (Tusk, Sikorski) przed wyborami w USA też wymsknęły się słowa mało przyjemne pod adresem republikanina, ale po wyborze wszystko wróciło do normy. A pisowska opozycja wybór Trumpa uczciła kibolskim kwikiem w Sejmie, co nie umknęło amerykańskim no tablom.

Zobaczymy, czy to zaprocentuje poparciem dla Nawrockiego. Z USA będziemy nadal współpracować jak przyjaciele, staniemy przy biurku jak prezydent Duda, kiedy prezydent Trump będzie podpisywał swoje. Bo Ameryka jest wielka, a po przyłączeniu Kanady, zajęciu największej wyspy świata i strategicznego Kanału Panamskiego będzie potęgą nie do ruszenia, tylko do czczenia. Z niekłamanym podziwem dla prezydenta Trumpa HENRYK KIN z Białegostoku

Denali głupoty 

Zwykło się mówić, że coś jest Mount Everestem obciachu, żenady, głupoty, kłamstwa, czyli zachowań raczej niepożądanych z punktu widzenia społecznego. Myślę, że w przypadku nowego amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa właściwsze będzie określenie, że jego zachowanie to Denali szaleństwa, bo też jedną z jego pierwszych kontrowersyjnych decyzji jest zmiana nazwy najwyższego szczytu Ameryki Północnej i przywrócenie mu imienia Mount McKinley. Być może niektórych to cieszy, bo o takiej górze uczyli się w czasach szkolnej edukacji dawno temu, a nazwy Denali jeszcze sobie w ogóle nie przyswoili. Nazwa Denali (w jednym z języków rdzennych mieszkańców Alaski oznaczająca wysoki) została przywrócona górze przez prezydenta Obamę w roku 2015 r., na skutek nalegań autochtonów. Szczyt nie ma zresztą szczęścia do nazwy, gdyż za czasów Rosji nazywał się Bolszoja Gora, a potem jeszcze kilkakrotnie ją zmieniano. Byłem na Alasce, choć nie byłem u podnóża Denali, o czym za chwilę. 

Co ciekawe, byłem tam w czasie pierwszej kadencji Trumpa i w Anchorage nawet miałem okazję wziąć udział w proteście przeciwko polityce rozdzielania rodzin imigrantów. W rzeźbie terenu Alaski dominują góry. Jednak Denali ze swoją wysokością 6194 m n.p.m. wyraźnie przewyższa pozostałe szczyty. Nic więc dziwnego, że przy słonecznej pogodzie szczyt jest wyraźnie widoczny nawet z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Majestatyczność szczytu kusi wielu, by zbliżyć się do niego na niewielką odległość małym samolotem. W czasie gdy byłem na Alasce, też była taka możliwość. Jednak tego dnia, gdy miał odbyć się lot, zapanowała na całym obszarze mgła i wycieczkę odwołano, mimo zrobionych już przedpłat. Był początek sierpnia 2018 roku. Kilka dni po powrocie do kraju usłyszeliśmy o katastrofie lotniczej u podnóża Denali, w której zginęło czterech polskich turystów.

Nazwę Denali nosi również olbrzymi park narodowy, po którym specjalnymi autobusami, w towarzystwie odzianych w stosowne uniformy pilotów-strażników, obwozi się turystów, by mogli zobaczyć florę, ale także bardzo ciekawą faunę Alaski. Wszędzie panuje absolutna cisza, bo ruch samochodów prywatnych jest zabroniony. Przy odrobinie szczęścia i dobrej widoczności można wypatrzyć żyjące na wolności niedźwiedzie grizzly, łosie alaskańskie czy bieliki amerykańskie. Komu nie uda się zobaczyć tych zwierząt w naturalnym środowisku w parku, ma szansę spotkać je w pobliżu, żyjące w czymś w rodzaju ogrodu zoologicznego, jednak nie aż tak stłoczone, jak w typowym zoo. Alaska jest naprawdę urocza. Obawiam się jednak, że niedługo jej krajobraz bardzo się zmieni, bo przecież za symboliczną zmianą nazwy szczytu ma tam pójść zmiana polegająca na „dobraniu” się do jej bogactw naturalnych: drewna, ropy naftowej, gazu, metali rzadkich czy złota.

Taka polityka Trumpa wpisuje się w lekceważący stosunek do ochrony klimatu, wyrażający się chociażby wystąpieniem z Porozumienia Paryskiego. To właśnie jeden ze szczytów głupoty i ciekawi mnie, czy Amerykanie jak potulne owce dadzą się dalej ogłupiać swojemu nowemu prezydentowi. A osobisty wniosek, jaki wyciągam z poczynań Trumpa, to jak najszybsza podróż na Grenlandię, by zobaczyć ten kawałek świata jeszcze w aktualnej postaci. A.Z. z pow. pułtuskiego

Miękiszony! 

Do sezonu ogórkowego jeszcze sporo czasu, ale miękiszony nam obrodziły, oj, obrodziły. No, może nie tyle miękiszony, ile sparciałe ogóry! Trzęsą portkami, dygoczą im łydki i nie tylko. Co się porobiło z tymi dzielnymi strażnikami Konstytucji, twórcami (dla siebie!) prawa, dość swoistej sprawiedliwości, siejącymi grozę w narodzie przy egzekwowaniu, także swoistej, praworządności. I oczywiście tej, jakże specyficznej łaskawości w obdarowywaniu wybranych beneficjentów z funduszy dedykowanych zupełnie innym odbiorcom. 

Otóż okazało się, że wcale nie pragną chwalenia się tymi „osiągnięciami” na komisjach sejmowych ani w żadnym innym miejscu, czytaj np. w sądzie. Uciekają w chorobę, wieją za granicę – nawet do krajów egzotycznych lub pod skrzydła najbardziej „demokratycznych” w Europie patronów. Co bardziej tchórzliwi przed ewakuacją do UE wypłakiwali swe żale w klapy miłosiernego prezydenta. No, co się porobiło z tymi butnymi niedawnymi dzierżycielami państwa? Celują w tym szczególnie ziobryści, ze swym szefem na czele. A przecież tak niedawno onże „prokurator generalny i minister sprawiedliwości” powtarzał niby mantrę: „niewinni nie mają się czego bać”, „wszyscy są wobec prawa równi” i „prawo jest równe dla wszystkich”. Co się z tobą stało, mężny rycerzu Zbigniewie? Co z hufcami twoich harcowników? Inni wprawdzie robią podobnie, ale wśród twoich widać największy popłoch. 

A miałeś tyle mocy, tyle siły w sobie. Olewałeś totalnie swego szefa, ostentacyjnie nie biorąc udziału w posiedzeniach rządu. Patronowi swemu dawałeś do zrozumienia, że i jego masz w tzw. głębokim poważaniu. Zachowywałeś postawę gąsiora dumnie kroczącego na czele stada gęsi, okazując im też pogardę. A przecież miałeś przykłady z niedawnej przeszłości. I to z własnym czynnym udziałem, że przed komisją stawiali się karnie i terminowo: Rywin, Jakubowska, Czarzasty, Miller itd. Do głowy (chyba?) im nie przyszło, by wiać za którąkolwiek granicę, operować pilnie przegrodę nosową czy kryć gdzieś wśród swoich przyjaciół. Mnie osobiście to zwisa nacią od pietruszki, ale niesmak pozostaje. I to wielki! Pozdrawiam BABCIA HELENKA

A miało być tak pięknie 

Tytuł pożyczyłem od Kuby Sienkiewicza. Ale chyba słowa jego piosenki się nie sprawdziły. Rząd skłócony, każdy sobie rzepkę skrobie, a to niczego dobrego nie wróży. Telewizja od rana do wieczora pokazuje kłótnie między zaproszonymi gośćmi i dziennikarzami. Nic z tych dyskusji nie wynika i nimi się Polski nie naprawi. Jeden wniosek już można wysnuć. PiS tkwi w swoich starych ramach, nikogo się nie boi i straszy. Ma poparcie Andrzeja Dudy, Manowskiej i teraz Święczkowskiego. Należy robić wszystko, aby PiS nie doszedł do władzy, bo to będzie klęska dla Polski i smutne dni dla wyborców obecnej władzy. 

Z rozpaczą patrzę, jak gromada dziennikarzy z mikrofonami biega za posłami PiS-u, żeby choć usłyszeć jakieś „mądre” słówko posła. A tu nic; jak było przedtem, tak jest teraz. Widać, że obecną władzą PiS się nie przejmuje. Liczy na to, że wkrótce obejmie rządy (oby się przeliczył!). Nie wiem, co na to wyborcy obecnego rządu, ale nie wiem, czy to dobre posunięcie, gdy wystawia się kilku kandydatów na prezydenta? Czemu to ma służyć? Czy nie wystarczyłby jeden wspólny, a nie np. nasz „trybun” Hołownia? Buzia się mu nie zamyka, a w Sejmie nie potrafi tupnąć nogą i ustawić do pionu krzykaczy z PiS-u, jak to robili Kuchciński i Ewa Witek. 

Jeżeli chodzi o głosowania w Sejmie, to zastanawia mnie, dlaczego niektórzy posłowie z rządu nie głosują za ustawą albo wstrzymują się od głosu? Czyżby klauzula sumienia ich wstrzymywała? Prym tu oczywiście wiedzie nasz minister Kosiniak-Kamysz, który przy każdych wyborach jakimś cudem dostaje się do Sejmu, a później postępuje wbrew woli wyborców. Przy takiej polityce bardzo źle widzę te same rządy w następnej kadencji. Ludzie są już zmęczeni tą polityką. Co prawda, z rozliczeniem oszustów trzeba poczekać do wybrania nowego prezydenta. A co będzie, jak zostanie nim Karol Nawrocki? Lepiej o tym nie myśleć. Narzuca mi się pytanie, czym kierowali się wyborcy, głosując na dwóch „hamulcowych” w rządzie? 

Na koniec słowo o ratownikach medycznych. Co jakiś czas słyszymy i oglądamy napady ratowanych osób na personel medyczny. Nie widać większych postępów w zmniejszeniu tego zjawiska. Kary są różne, nieraz nieadekwatne do popełnionego czynu. Czy nie należałoby wyposażyć tych ludzi w paralizatory? Same kursy samoobrony, jak widać, nie zawsze są skuteczne. Mimo wszystkiego, co pod wiatr, myślmy pozytywnie. Pozdrowienia dla wspaniałej Redakcji i tych, co nas czytają. JERZY OLCZAK 

2025-02-26

Angora