Według Mroziewicza. Samoprezydent Maduro

Pan Nicolás Maduro, nieuznawany przez większość państw i organizacji międzynarodowych prezydent sfałszowanych w Wenezueli wyborów, mocą dekretu przesunął tegoroczne święta Bożego Narodzenia na początek października 2024!

Fot. Wikimedia

Ta błazenada nie jest hucpą bez precedensu. Jeden z dyktatorów Meksyku urządził kiedyś pogrzeb swojej nodze, którą stracił na polu bitwy. Jeden z dyktatorów Gwatemali dokonał przewrotu, po czym wezwał wszystkich akredytowanych tam ambasadorów i kazał ich natychmiast powiesić. Czy pan Maduro (słowo to znaczy „Dojrzały”) jest dyktatorem? Niewątpliwie jest. Złożył nawet w tej roli wizytę oficjalną Władimirowi Putinowi.

Każdy kraj Ameryki Łacińskiej – może z wyjątkiem Kostaryki – był przynajmniej raz dyktaturą wojskową, i to okrutną, np. Argentyna, Chile, Urugwaj czy Nikaragua. Kostaryka nie, bo nie miała i nie ma od ponad stu lat wojska. Miała natomiast prezydenta Polaka Franciszka Picado Michalskiego, ale to był poczciwy emigrant. Meksykański laureat Nagrody Nobla Carlos Fuentes, rozważał w swoich esejach, jakie powinny być warunki, których spełnienia wymaga pojawienie się dyktatora. Na zachodniej półkuli nie było nigdy dyktatury w USA i Kanadzie. W Kanadzie, bo za zimno, w Stanach Zjednoczonych, bo przeminęło z wiatrem, to znaczy, że rewolucja amerykańska połowy XIX wieku była zbyt krwawa. To by znaczyło, że przyszłość Argentyny, Chile, Urugwaju i Nikaragui jawi się promiennie jako wzorowa demokracja, która brzydzi się krwią. Ale nie spieszmy się z konkluzjami. Do dyktatury potrzebna jest przeszłość hiszpańskojęzyczna i kultura tego kiedyś supermocarstwa (bez broni atomowej). Włosi (Krzysztof Kolumb) odkryli Amerykę (opisał ją Amerigo Vespucci – od jego imienia nazwa kontynentu), ale podbili zachodnią hemisferę Hiszpanie. Wyrżnęli Azteków i zapłodnili ich kobiety. Podobnie było z Inkami w Peru. Pan Maduro ma przodków dużo młodszych, bo pochodzących z armii Simona Boliwara, który zaczynał wojnę narodowowyzwoleńczą przeciwko Hiszpanom i Kreolom w czasach romantyzmu. Boliwar to wojna w drugim pokoleniu. Wenezuela nazywa się oficjalnie Republiką Boliwariańską.

Carlos Fuentes zwrócił się do kolegów pisarzy latynoamerykańskich, aby każdy z nich opisał swojego dyktatora. Pomysł kapitalny, lecz także karkołomny. Jak bowiem włożyć do jednej książki literaturę Borgesa i Ernesta Sábato, Nerudy i Victora Jary, Vargasa Llosy i Gabriela Garcíi Márqueza, nie mówiąc już o Kubańczyku francusko-rosyjskim Alejo Carpentierze i José Lezamie Limie? Wreszcie wymieńmy Juana Rulfo i samego Fuentesa?

Wenezuelscy pisarze nie zostali zaproszeni do tego przedsięwzięcia, może dlatego, że w ich historii zapisało się zaledwie dwóch dyktatorów, a ich samych – pisarzy – było niewielu. Wenezuela w latach 60. za panowania socjaldemokraty Pereza i chadeka Campinsa zaczynała być państwem dostatnim, ale w Caracas ciągle brakowało wody, co opisał García w dramatycznym reportażu „Caracas bez wody”. Są to dramaty codzienne. Kiedy następuje susza w Orinoko, elektrownie w Wene zueli przestają pracować. Opis suszy w tropikach to swoją drogą arcydzieło.

Pan Maduro ma z tym zmartwienia od świtu do nocy. Był kierowcą autobusów miejskich, potem konduktorem metra. Został działaczem związkowym i admiratorem Hugo Cháveza, wojskowego, który kilkakrotnie dochodził do władzy metodą przewrotu. To zresztą w Ameryce Południowej sposób stosowany powszechnie. Rekordzistką w tej mierze jest Boliwia, gdzie było do tej pory 280 zamachów wojskowych. Niektóre są bezkrwawe, ale tych jest niewiele. Jeśli do pałacu prezydenckiego wchodzą generałowie, impreza jest koleżeńska. Jeśli zaś do zamachu biorą się młodsi rangą – krew leje się obficie. Chávez był pułkownikiem, to znaczy ani generałem, ani kapitanem. Strzelano i zabijano ostro, przy czym Chávez uważał się mniej za praktyka, a bardziej za teoretyka. Wymyślił socjalizm XXI wieku, ale nie potrafił wyjaśnić, co to takiego. Związkowca Maduro zrobił ministrem spraw zagranicznych, a potem awansował go na wiceprezydenta. Całymi dniami stał przed kamerami telewizyjnymi i naśladował Fidela Castro. Ciężko zachorował i wtedy wysłano go na leczenie do Hawany, gdzie umarł, a Maduro oskarżył Kubańczyków o morderstwo. Za Cháveza Wenezuelczykom żyło się biednie, a za Maduro jest im tragicznie. Socjalizm XXI wieku, który okazał się mieszaniną socjalizmu, populizmu i liberalizmu, stał się śmiechu wartą doktryną. Natomiast wskaźniki gospodarcze lecą w dół na łeb, na szyję. O tyle to dziwne, że Wenezuela posiada największe na świecie złoża ropy naftowej. 

2024-09-18

Krzysztof Mroziewicz