Ów francuski cud ma polegać na: konsekwencjach nieobecności Boga, którego śmierć byłaby lepiej odczuwalna „po francusku” niż w jakimkolwiek innym zakątku świata jako triumf arystokratyczności nad plebejskością stadnej moralności. Tak pisał Sollers.
Stendhal zabrał mi najlepszy dowcip, który ja rzec mogłem, że: „jedynym usprawiedliwieniem Boga jest to, że nie istnieje” – a to już Nietzsche w „Ecce homo”. A dalej: Voltaire! to jedyna wielka inteligencja, która żyła przede mną. Albo: Artysta nie ma domu prócz Paryża. Wcześniej, studiując w Bonn filologię klasyczną, należał do stowarzyszenia „Frankonia”, którego członkowie upijali się – co prawda piwem, nie winem – szukając mocnych wrażeń. Tak czy inaczej, geniusz tej bez wątpienia wielce osobliwej postaci miałby być niemożliwy bez jego fascynacji francuską kulturą.
Subskrybuj