Najważniejszą zaletą filmu to sam temat. Popularność w Polsce „Potopu” było i jest tak duże, a jego obecność w medialnej przestrzeni i polskiej popkulturze tak potężne, że chyba prawie każdy nie powinien obok tego dokumentu przejeść obojętnie. Film był jedną z największych polskich superprodukcji czasów PRL, a najważniejszy bohater obrazu,reżyser Jerzy Hoffman to barwna i fascynująca postać. Podobnie rzecz się ma z odtwórcą głównej roli, Danielem Olbrychskim. Wokół tych dwóch bohaterów zbudowana jest narracja filmu.
Twórca dokumentu słusznie rozpoczyna swój dokument od 1968 r., kiedy Hoffman realizuje swój pierwszy indywidualny film pełnometrażowy – „Pana Wołodyjowskiego”. Oczywiście ten sam rok to także haniebny dla władz marzec ’68. Wtedy też Hoffman – sybirak, polski Żyd, członek partii a zarazem absolwent szkoły filmowej w Moskwie – sam stał się celem antysemickich ataków. Niemniej mimo nagonki, dzięki wyjątkowemu uporowi, szczęśliwie kończy pracę nad pierwszą adaptacją trylogii Sienkiewicza. To ona staje się swoistą przepustką do realizacji „Potopu”, najdroższego obrazu w historii polskiego kina. Hoffman jeszcze nie wie, że nie tylko przyjdzie mu się mierzyć z piętrzącymi problemami realizacyjnymi, nieufnością władzy, ale również z ogromnymi oczekiwaniami milionów Polaków.
Początki realizacji są niezwykle trudne. Hoffman, a co za tym idzie również jego ekipa (m.in. autor zdjęć Jerzy Lipman i II reżyser Jakub Goldberg) musiał się mierzyć z zarzutami o żydowskie pochodzenie czyli „nie-patriotyczną i kosmopolityczną” postawę formułowaną przez„moczarowców”. Sytuacja była na tyle poważna, że wobec tych „nacisków” odebrano Hoffmanowi możliwość robienia serialu na podstawie „Pana Wołodyjowskiego” i powierzono pracę nad „Przygodami Pana Michała”, Pawłowi Komorowskiemu. W zasadzie Hoffman mógł zacząć produkcję „Potopu” dopiero wtedy, gdy w obliczu antyżydowskiej nagonki zmuszono do wyjazdu wcześniej wpływowego w polskiej kinematografii Aleksandra Forda.Hoffman o tym paradoksie powiada dość szczerze i bez ogródek podkreśla, że to właśnie „tragedia Forda” była dla niego niepowtarzalną szansą na spełnienie wielkiego marzenia o ekranizacji „Potopu”.
Oglądając dokument przyglądamy się również ówczesnemu społeczno-politycznemu tłu. Chodzi rzecz jasna o tzw.„politykę kulturalną” PRL, a przede wszystkim dalekosiężne plany gierkowskiej propagandy, które miałby być prowadzone poprzez film. Według tych założeń„Potop” idealnie wpisywał się lansowaną przez nowego I sekretarza PZPR wizją polityki historycznej i społecznej. A spory o „prawdą historyczną”, na którą miał cierpieć obraz Hoffmana rozgorzały przecież jeszcze przed pracami nad filmem.
Osobnymi wątkiem bardzo ciekawie zarysowanym w dokumencie są liczne kontrowersje spowodowane wyborem głównych aktorów. Chodzi rzecz jasna o słynną „narodową debatę” czy Daniel Olbrychski(pamiętając, że grał on znienawidzonego przez widzów Azję Tuhajbejowicza w „Panu Wołodyjowskim”) godny był do roli Kmicica, a Małgorzata Braunek odpowiednia by kreować postać Oleńki Billewiczówny. Dyskusja jaka wtedy się przetoczyła pokazała jak przewrotną rzeczą było niegdyś aktorstwo i w ogóle jaką rangę miała sztuka w Polsce Ludowej.Dzisiaj pewnie nikt przytomny nie wyobrażałby sobie kogoś innego jak Olbrychski w roli Kmicica, natomiast wtedy, gdy aktor otrzymał rolę, wielu było w prost zgorszonych i dawało to publicznie odczuć.
„Któregoś wieczoru, gdy jechałam tramwajem – wspomniał w jednym z wywiadów Olbrychski – i ludzie będący tam ze mną ostentacyjnie zaczęli wychodzić. Nie będziemy jechać z tym…, co to chce grać Jędrka Kmicica i, szczerze mówiąc, chciałem zrezygnować z tej roli. Ale nie zdążyłem powiedzieć o tym Hoffmanowi”. Pikanterii tej historii dodaje fakt, że wcześniej główny bohater „Popiołów” i „Ziemi obiecanej” otrzymał propozycję gry od aktora, ale również producenta Kirka Douglasa. Odmówił jednak wspólnej pracy przy filmie, ze względu właśnie na „Potop”. Jednak po drastycznie nieprzyjemniej sytuacji jaka spotkała go w tramwaju, Olbrychski jeszcze raz zapytał amerykańskiego gwiazdora, czy jego propozycja byłaby wciąż aktualna. Jak opowiadał Olbrychski: „Trwa nagonka na moja osobę – ludzie mi grożą, źle mnie traktują i wszczynają protesty. On (Kirk Douglas – M. M.) dopytał, czy reżyser i producent chcą mnie w obsadzie i czy ja czuję, że udźwignę tę rolę. Bezczelnie odpowiedziałem mu, że tak. Że to rola napisana dla mnie. Na co on odpadł: Daniel, mogę ci tylko pozazdrościć. To niebywałe, że zawód aktora w twoim kraju wzbudza tak duże emocje. O mnie czasem napiszą, że świetnie zagrałem, a czasem, że fatalnie. Ale nigdy cała Ameryka nie mówiła o mojej roli, jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Zagraj w tym filmie i rzuć publiczność na kolana”.
Historia z otrzymaniem roli Oleńki dla Małgorzaty Braunek jest jeszcze ciekawsza. Początkowo rolę miała zagrać, bo wygraniu niezwykle wymagającego castingu (chętnych kobiet do tej roli była cała masa) aktorka Janina Sokołowska. Nie wytrzymała jednak ciążącej społecznie presji i dość szybko zrezygnowała. Do tej roli typowana była również Barbara Brylska, filmowa „Krzysia” z „Pana Wołodyjowskiego”. Tym razem jak przyznał Hoffman o rezygnacji z Brylskiej zaważyła jego pamiętliwość i porywczy charakter. „Niepotrzebnie byłem pamiętliwy. Gdy kręciliśmy w „Panu Wołodyjowskim” scenę kuligu, w Bieszczadach była zima stulecia. Przygotowanie planu okazało się udręką, a tu Brylska przyjechała z pieskiem i aparatem fotograficznym, którym pstrykała zdjęcia panu reżyserowi. Myślałem, że ją zabiję.” I wtedy na palcu boju pozostała Braunek, którą to Hoffman nie bacząc na nic, jednostronnie wybrał.Podobnie jak w przypadki Kmicica co i rusz słychać było głosy nie zadowolonych, że to Braunek została wytypowana do roli Oleńki. „To mnie tylko podtrzymało w postanowieniu – wspominała po latach –postanowiłam działać na przekór krytycznym głosom. Nie miałam pojęcia, że wchodzę w film, który obrośnie mitem.”
Reżyser „Potopu” ryzykował nie tylko podczas wyborów aktorskich. W pewnym momencie Hoffman musiał niejako zaręczyć sobą samym, podpisując zobowiązanie wobec władz PRL, że w razie klapy sam poniesie wszelkie finansowe konsekwencje. Gdyby „Potop” okazał się artystyczną i frekwencyjną klęską zapewne już nigdy nie miałby szansy na zrobienie żadnego w Polsce filmu.
„Potop. Postscriptum” to niepowtarzalny dokument nie tylko będący barwną opowieścią o powstaniu jednego z najważniejszych polskich filmów wszechczasów. To również historia o odwadze, sile charakteru, wierze w swój talent i walce z ograniczeniami epoki. To opowieść o wyjątkowym twórcy – Jerzym Hoffmanie i jego miłości do kina dzięki której przeszedł do legendy. Czasy i gusta się zmieniają, także zainteresowania widzów, a „Potop”wciąż niezmiennie jest oglądany i podziwiany.