Kiedy w czasie studiów po raz pierwszy zaczęłam nawiązywać długotrwałe (w miarę) relacje seksualne, wierzyłam w staroświecką narrację na temat mechanizmu pożądania, którą, jak sądzę, wpaja się większości z nas. Mówi się nam, że chodzi o pasję i „iskrę” powstającą na starcie związku, która tli się najwyżej kilka lat.
Potem mamy dzieci, kupujemy mieszkanie wymagające remontu albo jesteśmy generalnie zbyt zajęci pracą i życiem, a iskra gaśnie – zwłaszcza po pięćdziesiątce, kiedy wszystkie hormony, jakie kiedykolwiek w nas buzowały, rzekomo rozpływają się w morzu starości i pozostaje nam, bezpłciowym i wysterylizowanym, jedynie trzymanie się za ręce o zachodzie słońca. Słyszymy, że mamy do wyboru albo zaakceptować, że nasze zainteresowanie seksem przygasa, albo walczyć, inwestując swój czas, uwagę, a nawet pieniądze w „podtrzymanie ognia”.
Cóż, okazuje się, że każdy element tej narracji jest nie tylko błędny, lecz także szkodliwy. Wiele książek o seksie w długotrwałych związkach opowiada o „podtrzymaniu ognia” – ich autorzy również się mylą. Ze swoimi sztywnymi dogmatami dotyczącymi płci i przerażająco uproszczonymi koncepcjami seksu i ewolucji są bardzo dwudziestowiecznie przestarzałe.
Subskrybuj