Nagrody rozdano w trzech etapach. Najpierw odebrali je jazzmani (23 marca w warszawskim Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN), następnie wyróżniono wykonawców muzyki poważnej (30 marca w Katowicach), a 5 kwietnia odbyła się gala przedstawicieli muzyki rozrywkowej.
W jazzie czołowym triumfatorem był trębacz i kompozytor Tomasz Dąbrowski. Muzyk ten otrzymał Fryderyka w kategorii „Artysta Roku”, a jego album „Better”, nagrany z grupą The Individual Beings, uznany został za najlepszy ubiegłoroczny longplay. Doceniono ponadto talent kompozytorski Mateusza Smoczyńskiego, a nagrodę za najlepszy debiut odebrał saksofonista Szymon Zawodny. W jazzie przyznano też Złotego Fryderyka, nagrodę honorową za całokształt działalności. Otrzymali ją muzycy zespołu Walk Away, który zawiązał się równo 40 lat temu z inicjatywy perkusisty Krzysztofa Zawadzkiego. Taką samą honorową nagrodę za całokształt dokonań w muzyce klasycznej otrzymał organista i wykładowca akademicki Joachim Grubich.
Zwieńczeniem trzech etapów dekoracji artystów Fryderykami była gala muzyki rozrywkowej zorganizowana w krakowskiej Tauron Arenie.
Wykonawcy oraz uprzywilejowani widzowie siedzieli na płycie obiektu przy zastawionych napojami i różnymi przysmakami okrągłych wieloosobowych stołach. Między nimi przechadzała się prowadząca galę Gabi Drzewiecka; zapowiadała występy i rozmawiała z napotykanymi artystami. Mówiła rzeczowo, ale za mało ekspresyjnie, jak na widowisko, które powinno tętnić życiem. Nie podsycała atmosfery gali, która była – delikatnie mówiąc – stonowana. Nie taka, jaka panuje na podobnych światowych imprezach, takich jak wręczanie Grammy, Brit Awards czy nagród MTV. Tam fani na widok swoich idoli szaleją, a w Tauron Arenie nagradzali ich jedynie grzecznościowymi oklaskami. Drzewiecka kilka razy zachęcała publiczność do żywszej reakcji, wykrzykując „zróbcie trochę hałasu!”, ale odzewu nie było. Zresztą ten „hałas” jako synonim oklasków brzmi wyjątkowo nieporadnie. Niestety, najwyraźniej się przyjął, zwłaszcza wśród młodzieży, bo również paru młodych artystów podczas gali używało go w tym znaczeniu. Nawet o „hałasie” rozumianym jako brawa mówił Piotr Metz, który zza kadru komentował ponurym głosem przebieg imprezy. W jego ustach ten „hałas” zabrzmiał jeszcze bardziej groteskowo. Najwyraźniej starszy radiowiec chciał się w ten sposób na siłę odmłodzić. Zresztą Metz w ogóle za często odbierał głos Drzewieckiej. Nawet kiedy już prowadząca zamknęła imprezę i podziękowała publiczności za udział, nie wytrzymał i dodał jeszcze od siebie dwa słowa.
Ale wróćmy do początku widowiska, które otworzyła Edyta Bartosiewicz utworem „Sen” z wydanego w 1994 roku albumu o tym samym tytule. Piosenkarce, która przygrywała sobie na gitarze akustycznej, towarzyszyła mała orkiestra ze skrzypkami w roli głównej. W tak bogatej oprawie kompozycja sprzed ponad 30 lat zabrzmiała sympatycznie i na poziomie. Jednak akurat utwór „Sen” na otwarcie imprezy, która powinna odzwierciedlać nastroje panujące na scenie muzycznej – a ta wciąż zdominowana jest przez hip- -hop – nie za bardzo pasował. Przypomniał jednak rok 1995, kiedy Fryderyki były po raz pierwszy przyznane. Wtedy wyróżniono Edytę Bartosiewicz nagrodą w kategorii „Najlepsza Wokalistka”.
Na właściwą, bo już hiphopową, scenę przeniósł galę dopiero Krzysztof Zalewski z utworem „Zgłowy”. Był ubrany na modę rapową, w szare spodnie i białą podkoszulkę, a swój ubiegłoroczny hit zaprezentował na luzie, przechadzając się między zapełnionymi publicznością stołami. Kiedy przyszła pora na instrumentalny przerywnik, wrócił na scenę, gdzie zagrał solówkę na elektrycznej gitarze. Był główną gwiazdą gali. Odebrał Fryderyki w kategoriach: „Artysta Roku”, „Album Roku Rock & Blues” (za krążek „Zgłowy”) i „Singiel Roku Pop Alternatywny” (za nagranie tytułowe). Nie opuszczały go obiektywy kamer, a Drzewiecka go co rusz zagadywała. Mówił, że rap jest mocny, ale muzyka rockowa wciąż się trzyma. Trudno, żeby wykonawca, który nawet piosenkę Niemena „Dziwny jest ten świat” potrafi na poziomie zaśpiewać, sądził inaczej.
Również inni artyści prezentowali się dobrze na scenie. Piosenkę „Wynalazek Filipa Golarza” zaśpiewał Sobel, Natalia Szroeder i Mela Koteluk wykonały kompozycję „Zwierzęta nocy”, Bracia Kacperczyk wzięli na warsztat utwór „Mamony milion”, Bambi – w towarzystwie Kubi Producenta, Fukaja i Stick xra – zaśpiewała „Wodę księżycową”, a Kaśka Sochacka wykonała hit „Szum” (nagrodzony w kategorii „Singiel Roku Pop”), który wydała na krążku „Ta druga” (Fryderyk w kategorii „Album Roku Pop”).
Laureatami byli również m.in. Brodka (za album „WAWA”), Daria ze Śląska (za płytę „Na południu bez zmian”), raper O.S.T.R. (za longplay „XX”) i metalowcy z formacji Behemoth (za „XXX Years Ov Blasphemy”). Nagroda za najlepszy debiut przypadła w udziale Wiktorowi Waligórze.
Ciekawie pod względem wizualnym wypadł występ Michała Matczaka, na czas gali magicznie przeobrażonego w robota „Mata 2040”, który zaprezentował wysoko notowany na liście OLiS utwór „Lloret de Mar”. Kolejnym dużym plusem widowiska był występ Krystyny Prońko, która brawurowo wykonała „Psalm stojących w kolejce”. Ten stary hit na tle obecnej oferty młodych artystów wypadł nadzwyczaj korzystnie. Nic dziwnego, że zebrał prawdziwe huczne brawa, a nie dawkę wymuszonego „hałasu”. Utwór pochodzi z kompozytorskiej teki Wojciecha Trzcińskiego, którego Akademia Fonograficzna nagrodziła pośmiertnie Złotym Fryderykiem. Drugą nagrodę za całokształt dokonań odebrała Beata Kozidrak. Z przyczyn zdrowotnych nie mogła być na gali, więc honorowe trofeum zawiozła jej do domu Katarzyna Nosowska, rekordzistka w liczbie posiadanych Fryderyków, których zdążyła uzbierać 34. „Sama się zgłosiłam do wręczenia tego Fryderyka” – wyznała Nosowska, zanim wyemitowano filmową relację z jej spotkania z Kozidrak.