Lewicowy izraelski dziennik „Haaretz” napisał, że Izrael „stał się matrioszką piromaniaków, którzy chcą prowadzić wojnę na każdym froncie” i nie przejmują się losem żydowskich zakładników przetrzymywanych przez Hamas ani palestyńskich dzieci w Strefie Gazy.
Wszyscy poważni politycy i komentatorzy dobrze wiedzą, że jedynym sposobem ugaszenia pożarów na Bliskim Wschodzie jest zawarcie trwałego rozejmu w Strefie Gazy, połączone z uwolnieniem zakładników przez Hamas. Rząd Benjamina Netanjahu zdecydował się zamiast tego zwiększyć przelew krwi. 27 lipca rakieta, zapewne wystrzelona przez milicję Hezbollah z Libanu, uderzyła w boisko w Madżdal Szams na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan. Zginęło 12 dzieci ze wspólnoty religijnej druzów. Wysoka Rada Religijna Druzów wydała ostre oświadczenie: „Sprzeciwiamy się przelaniu nawet jednej kropli krwi w imię zemsty za nasze dzieci”. Premier Netanjahu i jego jastrzębie nie posłuchali. Izraelskie służby uśmierciły dwóch wysokiej rangi przeciwników w czasie zaledwie 12 godzin. 30 lipca wieczorem dron wystrzelił trzy rakiety, które poraziły budynek w Dahija, dzielnicy Bejrutu, uważanej za matecznik Hezbollahu. Pod gruzami zginął Fuad Szukr, najwyższy dowódca wojskowego skrzydła Hezbollahu, dwie kobiety: Wasila Bajdoun i Hanan Hakim, jak również dzieci tej ostatniej, sześcioletnia Sara i dziesięcioletni Hassan.
Ajatollahowie nie potrafili go ochronić
Następnego dnia o godzinie drugiej nad ranem doszło do eksplozji w silnie strzeżonym Domu Weterana w Teheranie, w pokoju, w którym zakwaterowany został przywódca politycznych struktur Hamasu za granicą, mieszkający w Katarze Ismail Hanija. Śmierć ponieśli sam Hanija i jego ochroniarz. Wiceprzewodniczący biura politycznego Hamasu, Khalil Al-Hajja, opowiedział, że rakieta wleciała do pokoju przez okno, zaś palestyński przywódca zginął „od bezpośredniego uderzenia”. Według wersji przekazanej przez dziennik „New York Times” szefa Hamasu zabiła zdetonowana zdalnie bomba, którą izraelscy agenci umieścili dwa miesiące wcześniej. W każdym razie ten atak oznacza dotkliwe upokorzenie Teheranu. Hanija przybył na inaugurację nowego prezydenta Iranu, był gościem państwowym, a ajatollahowie nie potrafili go ochronić.
Teheran i Hezbollah zapowiedzieli srogi odwet. Gdy 13 kwietnia Iran uderzył w Izrael w odwecie za śmierć swoich generałów zabitych w Damaszku, wykorzystał niewielką część ogromnych arsenałów – 300 rakiet i dronów. Był to swoisty teatr. Teheran nie chciał rozpalać wielkiej wojny, uprzedził więc przez pośredników, kiedy zaatakuje i w jakie cele uderzy. Tym razem cios zadany przez republikę islamską może być znacznie mocniejszy – i bez uprzedzenia. Także uzbrojony po zęby Hezbollah, dotychczas ostrzeliwujący północny Izrael w sposób raczej ostrożny, zapewne zrobi większy użytek ze swych 150 tysięcy rakiet. Iran może wysłać do walki sprzymierzeńców – rebeliantów Huti z Jemenu i szyickie milicje w Iraku i w Syrii. Armia lądowa państwa żydowskiego nie jest na tyle silna, aby jednocześnie wojować z Hezbollahem w Libanie i prowadzić operacje w Strefie Gazy. Premier Netanjahu liczy jednak, że pomocy zbrojnej udzielą mu Stany Zjednoczone, których zmasowane uderzenia rozgromią Hezbollah i przede wszystkim zniszczą instalacje nuklearne Iranu.
Waszyngton już wysłał na pomoc państwu żydowskiemu dodatkowe samoloty i okręty. Wielu przewoźników odwołało loty do Izraela i Libanu.