R E K L A M A
R E K L A M A

Fajbusiewicz wraca do spraw sprzed lat. Czujna sąsiadka

„Jezus Maria – doktora chcieli zabić!” – krzyczała sąsiadka znanego w okolicy lekarza, biegnąc przez zwykle senną o tej porze ulicę Babic, niewielkiej miejscowości w powiecie chrzanowskim. Kobieta od lat z ciekawości – a może z nudy – obserwowała okazałą willę. Tak było i tamtego upalnego wrześniowego dnia, blisko trzy dekady temu. Odsunęła firankę i zamarła: w oknie zobaczyła doktora całego we krwi, wołającego o pomoc.

Fot. Wikimedia

Pani Eleonora wybiegła z domu, ale mężczyzna zniknął jej z oczu. Bała się wejść do willi, więc ruszyła na ulicę, wołając o pomoc. Nie miała telefonu, a komórki na prowincji nie były jeszcze powszechnie używane. Kilka minut później udało się powiadomić policję o – jak się później okazało – napadzie. Zgłoszenie o ataku na lekarza Jana P. odnotowano w książce oficera dyżurnego Komendy Rejonowej Policji w Chrzanowie 24 września 1992 r. o godz. 15.40. Na miejsce natychmiast wysłano grupę operacyjno-dochodzeniową i karetkę pogotowia.

Doktor miał na głowie dwie głębokie na 5 i 7 centymetrów rany cięte. Sanitariusz obmył mu twarz, ale konieczna była natychmiastowa operacja. Tracącego przytomność lekarza przewieziono do szpitala, gdzie szybka interwencja uratowała mu życie.

Prowadzący sprawę chorąży Świerszcz pojechał za rannym, licząc, że uda się szybko uzyskać informacje o sprawcach. Czekał na zakończenie operacji, a w tym czasie inni funkcjonariusze przesłuchiwali sąsiadów. Niestety, nikt nie zauważył niczego szczególnego.

– Do doktora stale ktoś przyjeżdża, ciągle stoją jakieś samochody – mówiła pani Kornelia.

Policyjny pies tropiący podjął trop, ale zgubił go kilkadziesiąt metrów dalej. Bandyci najpewniej uciekli, gdy tylko doktor zaczął wzywać pomocy.

Doktor mieszkał samotnie, a jego syn od dawna przebywał za granicą. Miał też przyjaciółkę, ale ostatnio rzadko się widywali.

Gdy zakończono operację i zszyto rany, chorąży Świerszcz – za zgodą lekarzy – przystąpił do przesłuchania. Doktor z trudem zbierał myśli, ból głowy utrudniał mu odtworzenie wydarzeń sprzed kilkudziesięciu minut.

Z jego relacji wynikało, że rano jak zwykle poszedł pieszo do ośrodka zdrowia w Babicach. Śledczy uznali, że bandyci obserwowali go od rana i weszli do domu pod jego nieobecność. Po pracy, tuż przed godz. 13, doktor wrócił do domu, ale zamiast wejść do środka, postanowił podlać trawnik. Przez ponad 10 minut zraszał ziemię, nie podejrzewając, że w środku są intruzi.

Gdy schował wąż w budynku gospodarczym i wszedł bocznym wejściem, zamarł. W środku trzech mężczyzn robiło kipisz, wyrzucając zawartość szafek i regałów.

Dwaj napastnicy nie mieli masek (ich portrety pamięciowe opublikowano później w magazynie „997”), trzeci miał pończochę naciągniętą na głowę. Przerażony doktor próbował się wycofać, ale rosły blondyn zauważył go i w sekundę znalazł się przy nim. Uderzył go rękojeścią pistoletu w głowę – lekarz poczuł, że traci przytomność, a twarz zalewa mu krew.

Zdołał jeszcze dostrzec, że bandyci mają broń – jeden pistolet przypominał P-64, drugi tetetkę. Nie był jednak pewien, czy to broń palna czy atrapy. Rzucili go na ziemię, bili i żądali pieniędzy. Gdy powiedział, że nie ma gotówki, znów oberwał pistoletem. Błagając o litość, wskazał szufladę z „kilkoma groszami”. Pozwolili mu wstać, wyjął z regału milion trzysta pięćdziesiąt tysięcy.

To nie wystarczyło. Ponownie powalili go na podłogę, związali krawatami i zamknęli w szafie. Zabrali niewielką sumę pieniędzy, odtwarzacz kompaktowy, wzmacniacz i pilota. Policjanci długo zastanawiali się, dlaczego zadowolili się tylko tym, skoro w domu było znacznie więcej cennych rzeczy.

Nie ustalono, jak bandyci dostali się do domu – nie było śladów włamania. Najpewniej doktor, wychodząc rano do pracy, zapomniał zamknąć drzwi. Gdy napastnicy zamknęli go w szafie i kontynuowali przeszukanie, wykorzystał ich nieuwagę, podszedł do okna i zaczął wołać o pomoc.

Jedna z policyjnych wersji zakładała, że sprawcy pochodzili z województwa krakowskiego – Babice leżą tuż przy granicy. Świadczyć o tym mogły tablice jasnego poloneza, zaczynające się od liter KKT. W samochodzie widziano trzech młodych mężczyzn w okolicach ośrodka zdrowia. Ich wygląd pasował do rysopisów przedstawionych przez doktora i pokazanych później w programie „997”. Niestety, publikacje nie przyniosły efektu – sprawcy pozostali nieznani.

Jedno jest pewne: czujność sąsiadki pozwoliła na szybką reakcję, a może nawet uratowała życie lekarzowi. 

2025-11-16

Michał Fajbusiewicz