Młodzież śpiewała Kaczmarskiego, Demarczyk i Ciechowskiego, recytowano poezję, wspominano i składano życzenia… I ja tam byłem (matura 1976), kawę piłem (z koleżanką Basią Zimniak, po mężu Drews), stare zdjęcia oglądałem i kilkoro nauczycieli (prof. prof. Zofia Andrijew, Jolanta Ordowska, Zygmunt Martenka, Jan Nieczaj, Zenon Prusak), nie bez wzruszenia, rozpoznałem. Dwudniowe obchody zakończyła biesiada, a także – co wiem z koleżeńskich donosów – spotkania w podgrupach, już poza szkołą, gdzie pito – Panie Boże, wybacz im grzesznym – wysokoprocentowy alkohol.
Aliści słuchając solennych mów, zastanowił mnie nadmiar szkolnych patronów, co nie jest typowe tylko dla Chodzieży, ale rodzi się pewna wątpliwość, gdy jednych się pomija, a innych wywyższa. W wielu wspomnieniach pojawiała się „buda” na określenie szkoły. Żaden to patron, żadna cecha wyróżniająca. Tak mówi się wszędzie. Liceum w Chodzieży (wtedy państwowe Gimnazjum) powstało w 1920 roku, a już dwa lata później wprowadziło się do nowego gmachu przy ulicy św. Barbary. I to wówczas przyjęło imię legendarnej świętej. Legendarnej, bo historycznie istnienia jej nie potwierdzono. Niemniej fakt przeniesienia patrona z ulicy na szkołę wygasił moje złośliwe supozycje na temat związków międzywojennej Chodzieży z Nikomedią, miastem pochodzenia świątobliwej niewiasty, czy w ogóle z Bitynią, rzymską prowincją, której Nikomedia była stolicą. Patronka okazała się jednak skuteczna, bo do 1939 roku chodzieskie gimnazjum rozwijało się z sukcesami. Niemniej po wojnie nowa władza, która związków z Bitynią nie tylko nie miała, ale ich mieć nie chciała, wyrugowała świętą. Zmieniła też nazwę ulicy, nadając jej imię Stefana Żeromskiego. Szkołę, niejako z automatu, zaczęto więc nazywać Żeromem, co było zasadne, a nawet z lekka snobistyczne.
Subskrybuj