„Unikniemy chaosu w wyborach?”
Strach
Nie mogę nie odnieść się do artykułu Pana Tomasza Zimocha pod ww. tytułem (ANGORA nr 2), w którym Pan prof. Ryszard Balicki – członek PKW – nawołuje do naprawy wymiaru sprawiedliwości na tle pokracznej „uchwały” PKW, przyjmującej sprawozdanie finansowe PiS, po uwzględnieniu przez „Izbę widmo” Sądu Najwyższego skargi PiS na decyzję PKW o jego nieprzyjęciu. Mając jednak swoje pięć minut, trzymając miecz Damoklesa w ręku, nie chciał (profesor) w naprawie uczestniczyć. O trzasku konstytucji łamanej w 2017 r. przez PiS i przywróceniu PRL- owskiej neo-Krajowej Rady Sądowniczej (KRS), której owocem jest m.in. „Izba widmo” SN, prof. R. Balicki teoretycznie rozprawia na Uniwersytecie Wrocławskim.
W praktyce – zamyka oczy i wstrzymuje się od głosu. A motorem działania był według mnie wieloraki strach. Wytyczona przez J. Kaczyńskiego droga do autorytaryzmu na czas bezwładzy PiS-u wiedzie poprzez przygotowane wcześniej przyczółki – rozumy neosędziów na placówkach w neo-KRS i Sądzie Najwyższym (SN), sieć towarzyszy m.in. w Trybunale Konstytucyjnym, PKW, prokuraturach i sądach, poprzez rozkraczonego nad problemem prawnym idealistę – Pana prof. R. Balickiego – legalistę mniemanologii bezprawia zalegalizowanego przez Andrzeja D. Takich zachowań pod strachem prawicowy obóz (…) oczekiwał m.in. od tych, którzy mieli decydować o zamknięciu kasy przed nosem kasiarzy.
Podejrzewam, że gdyby ludzie pokroju Pana R. Balickiego żyli przed wiekami, to nie doszłoby do powstań narodowych (jako niezgodnych z prawem), w tym do zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Po spacyfikowaniu w grudniu 2024 r. posiedzenia PKW przez sędziego S. Marciniaka i przyjęciu sprawozdania finansowego PiS, komisja przyjęła „… apel skierowany do polityków, parlamentarzystów i pierwszej prezes SN o poszukiwanie dróg wyjścia z kryzysu”. Pan R. Balicki przekonuje Autora, że naprawę wymiaru sprawiedliwości „muszą zrobić politycy”, lecz stoi (stał?) równocześnie na stanowisku, że „…dyskusja z osobami, które prowadziły najbardziej dewastujące działania w wymiarze sprawiedliwości, jest niemożliwa”.
Czyli PKW apelowała, pisząc na Berdyczów. Pan prof. R. Balicki liczy na otrzeźwienie pierwszej prezes SN Pani neosędzi M. Manowskiej, ale sam nie trzeźwieje i swoją decyzją tenże niesąd („Izbę-widmo”) uwiarygodnia i odwodzi od autonaprawy. Okazuje się, że wstrzymanie się od głosu było następstwem kolejnego strachu – przed krachem wyborczym. Zamknął więc profesor swoje oko na „drogę do ogromnego kryzysu konstytucyjnego wręcz do unieważnienia wyborów”. Wszak gdyby „Izby” miało nie być od stycznia do czerwca 2025 r., to któż by dla wyborów prezydenckich zatwierdzał, rozstrzygał, orzekał, śląc powyższe do PKW? Skoro jednak ze stanowiska Pana prof. R. Balickiego w artykule wynika, że Kodeks wyborczy nie daje mu możliwości głosowania przeciw (…) i nie widział również możliwości głosowania za, to czy w konsekwencji paragrafu drugiego uchwały członek PKW wstrzyma się od pracy nad dokumentami z sądu bądź niesądu? Strach nie wiedzieć. To takie tam moje akademickie dociekania, Panie profesorze. JANUSZ G.
Czy prezydent rozwiąże Sejm?
…alarmuje w tytule do wywiadu z konstytucjonalistą prof. Ryszardem Piotrowskim red. Krzysztof Różycki („Angora” nr 3). Po analizie pytań i odpowiedzi można zaryzykować, że Andrzej Duda, którego stać na wszystko, wspólnie z prof. Piotrowskim mogą opróżnić ławy sejmowe przy ul. Wiejskiej. Osobiście mogę zaryzykować stwierdzenie, że marzy im się pogonienie obecnego Sejmu w siną dal. Wywiady – i nie tylko – red. Różyckiego od dawna czytywałem z niekłamaną chciwością, bowiem ten autor – obok red. Martenki – to konstruktor największego tygodnika w Polsce.
No, może jeszcze dorzućmy red. Szpaka z lewej strony i red. Melkę z prawej. Ale widocznie kierownictwo „Angory” właśnie tak lepi pluralizm pisma cieszącego się niesłabnącą popularnością. Kiedy czyta się pytania zadawane przez red. Różyckiego, nasuwają się dwie myśli. Pierwsza – podobne słyszę niezmiennie w TV Republika oraz w innych prawicowych mediach. I druga – na te pytania (wątpliwości) gość redakcji łakomie czekał, mówiąc: Teraz rozprawię się z tym niby-demokratycznym rządem. Konkrety? Prof. Piotrowski wykreśla z kalendarza zimę, mówiąc, że za czasów prawicy właś ciwie to dublerów – sędziów w TK nie było, bo premier Szydło coś tam, coś tam publikowała, natomiast obecna władza orzeczeń TK nie respektuje, czym rażąco narusza konstytucję. Tak jakby prof. Piotrowski zapomniał, że Sejm opanowany przez PiS wybrał trzech sędziów do TK na zajęte uprzednio miejsca, a przeciwko niepublikowaniu orzeczeń TK protestowano miesiącami przed Urzędem Rady Ministrów, nawet zimą w namiocie.
Konstytucjonalista Piotrowski uważa, że nie wolno ociosywać budżetu instytucji stojących na straży PiS (Trybunału, SN, IPN, KRS, KRRiTV…), bo to konstytucyjne organy państwa, a nie nieroby. Tak samo – czytamy – można nazwać nierobami rządzących i im też obcinać pobory. Profesorowi nie chcę przypominać „pracowitości” Trybunału Julii Przyłębskiej albo obecnego Bogdana Święczkowskiego, nieuznawania przez sądy orzeczenia SN z nieprawnie powołaną na prezesa prof. Manowską. Gdyby cała Polska tak „wydajnie” pracowała, to jutro stanęłyby pociągi, a pojutrze mielibyśmy kartki na chleb i smalec. Przy okazji autorzy wywiadu rozprawiają się z mecenasem Kaliszem, z przeciwnikami neosędziów, z SN, bo to prowadzi do demontażu państwa prawa.
Taka prawicowa mowa-trawa. Nie wiem, czy ten wywiad spotka się z reakcją wywołanych do tablicy nierobów, ale jestem przekonany, że z prof. Piotrowskim, według rządzących dyżurnym prawnikiem PiS, powinien polemizować prof. Sadurski albo prof. Zoll, bo prof. Strzembosz zapewne nie zechce. To on kolekcjonował naruszenia konstytucji przez obecnego prezydenta, a kiedy doszedł do 13, postanowił dalej nie liczyć i zamknąć księgę hańby Andrzeja Dudy. Rozgadałem się? Przepraszam, ale leżało na wątrobie. Pozdrowienia dla lewej, prawej i pozostałej części Polski, bo żyjemy i będziemy żyć w niej wspólnie. Z życzeniami utrzymania poziomu dla całej redakcji HENRYK KIN z Białegostoku
Państwo prawa czy dom wariatów?
Żyję już dość długo, cały czas wydawało mi się (nawet za rządów komuny), że jednak – mimo pewnych wątpliwości – jestem obywatelem państwa prawa. Dzisiaj mam już poważne argumenty, że to już przeszłość. Niestety. Dnia 15 stycznia 2025 r. dowiedziałem się – z „Super Expressu” – że pan Marcin Romanowski, któremu premier Węgier udzielił azylu, będzie dostawał, z budżetu państwa, jako poseł PiS 22 tys. zł. Na co? Ano na swoje biuro poselskie. Przypomnijmy – był on wiceministrem sprawiedliwości i dawno już powinien siedzieć w więzieniu. Jak oświadczył marszałek Sejmu Szymon Hołownia, będzie on otrzymywał ryczałt na utrzymanie biura poselskiego, dopóki Sejm nie uchwali zmiany ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora.
Gdyby taka informacja ukazała się 1 kwietnia – brawo, świetny prima aprilis. Ale w połowie stycznia? Efekt jest taki, że na pewno miliony Polaków będą się zastanawiać, w jakim kraju żyjemy – w państwie prawa czy w domu wariatów? Ja nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ale bardziej skłaniam się do drugiego wariantu. Bo w państwie prawa sytuacja, o której mowa, wydaje się niemożliwa. KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Na haju
Kiedy obejrzałem na Netfliksie dokumentalny film „Blitzkrieg” oraz poczytałem recenzję i fragmenty książki Normana Ohlera „Trzecia Rzesza na haju” wydanej w 2021 r., to nasunęły mi się skojarzenia z ubiegłoroczną relacją TV o pobycie premiera Donalda Tuska wraz z szefem MON przy granicy z Białorusią i Rosją, ale o tym poniżej. Piszę o tym dlatego, że o takich wydarzeniach, jakie miały miejsce na frontach drugiej wojny światowej, nie wiedziałem, a jako były żołnierz dużo o wojnie czytałem. Zaczęło się wszystko od olimpiady w Niemczech w 1936 roku. Sportowcy z USA zażywali tam środek pod nazwą benzedryna.
A że mieli wyniki i sukcesy, to Niemcy się nim zainteresowali. No bo kto wtedy myślał o jakimś tam dopingu, środkach niedozwolonych dla sportowców, jak jest dzisiaj? Niemiecka firma Temmler „udoskonaliła” ten amerykański specyfik i w 1938 r. wyprodukowała go, wypuszczając na rynek pod nazwą Pervitin, który, jak napisali w ulotce, był stymulatorem orzeźwiającym umysł i łagodzącym skutki różnych dolegliwości. To nic innego, jak znana dzisiaj metamfetamina. Robiono z niej tabletki, dodawano ją do cukierków, a nawet do gum do żucia, zatem był to „ludowy narkotyk”, jak pisze Norman Ohler. Pisze również, że w listopadzie 1939 roku, kiedy trwała u nas okupacja, jakiś żołnierz Wehrmachtu napisał list do rodziny, aby przysłali mu pervitin.
Tak już był uzależniony od niego. Hitler brał codziennie zastrzyki, a Hermanna Göringa z powodu zamiłowania do morfiny przezywano „Möring”. Z filmu natomiast dowiedziałem się, że blitzkrieg hitlerowców z 1940 roku (rozbicie niewielkich sił Belgii i Holandii oraz obejście od północy linii Maginota) udał się, bo przez trzy dni i noce, bez przerw na odpoczynek, Wehrmacht maszerował, a pervitin zażywali wszyscy, nawet piloci. Ohler napisał, że w tej operacji hitlerowcy zużyli 35 mln sztuk tabletek pervitinu. Wracam do ubiegłorocznej wizyty premiera z szefem MON na wschodniej granicy. I co tam zobaczyliśmy? Jako żywo (prawie) to samo, co mieli Francuzi przy granicy z Niemcami. Co prawda nie ma tam jeszcze (może będą?) kilometrów podziemnej kolei wożącej żołnierzy i amunicję do wystających nad ziemią obrotowych armat, ale reszta niewiele się różni. Mają być jeszcze pola minowe.
Czy Putin mógłby to pokonać? Oczywiście! Pod warunkiem że NIE BĘDZIE bronione przez nasze wojsko. Ale czy wystarczy nam tego wojska, aby te zapory pokryć skutecznym ogniem i im to znacznie utrudnić? Wąt pię – za dużo kilometrów do ogarnięcia. Więcej, niż mieli Francuzi. No, ale od czego jest Przesmyk Suwalski? Czy Putin ma na tyle amfy, aby powtórzyć blitzkrieg Hitlera nad Mozą w 1940 roku? Nie wiem, ale gdyby chciał tak zrobić, to kto by go powstrzymał?
Dyktatorzy chyba już tak mają, że są nieobliczalni. Naćpany narkotykami Iwan będzie tak długo groźny, jak długo narkotyk będzie działał. Wiedzą już w Rosji, jak to działa, bo widzieli takich atakujących naćpanych mudżahedinów w Afganistanie. No i sami nie gardzili tam wówczas zdobycznymi lub swoimi wspomagaczami. A jeśli jeszcze do tego dojdzie kompletny brak łączności – wyłączenia starlinków i zakłócanie – na każdym szczeblu dowodzenia, to mamy armagedon zalewu naćpanych Iwanów, a może i Kimów – i oby tylko ich. Śmieszne? Nierealne? Oby! TERMINATOR
Tusk czy Musk
Nudnym koncertem symfonicznym zainaugurowano polską prezydencję w UE, tak jakbyśmy na przestrzeni dziejów nie dorobili się żwawych i skocznych melodii. Takich właśnie wymaga czas, w którym przychodzi Polsce ratować Unię, bo wszystko wokół się sypie i wali. Węgrów nie zaproszono na tę galę i słusznie – paskudnie sobie nagrabili i grabią dalej, ale oni przynajmniej z przytupem, bo czardaszem rozpoczęli swoją prezydencję, a my smętnymi aż do przesady Pendereckim, Lutosławskim i Szymanowskim, przy całym i wielkim szacunku dla ich twórczości. Zamiast dodać Europie otuchy skoczną polką czy obertasem po dostojnym polonezie i zakończyć siarczystym mazurem, uśpiliśmy całą Europę. Nieźle wynudzili się pewnie na tym koncercie nie tylko Orbán, ale i dwaj jego kumple – Trump i Musk, którzy chcą wespół wstrząsnąć bryłą świata, jak kiedyś Marks, Engels i Lenin. Tyle że tamta spółka z ograniczoną odpowiedzialnością chciała biednych nakarmić, obuć i odziać, a ta okrada na oczach całego świata, bogacąc się ponad miarę i nikt nie może nic na to poradzić, bo zbyt wielu ludom się to podoba i chcą się do tej spółki przyłączyć.
Mając wielkie pieniądze, przekupują kolejne narody tęskniące za siłą, a nie rozumem, za bezczelnością, a nie taktem, za złamaniem karku UE i łamaniem utrwalanego przez lata ładu społecznego w boleśnie doświadczonej Europie. Kolejni dziadkowie i rodzice wymierają, a dzieci i wnuki wolą zapomnieć o tym, co było, a nawet wolą w ogóle o tym nie wiedzieć. Pieniądz nęci i zniewala, więc nietrudno o naśladowców. Bogactwo Muska i Trumpa imponuje, ale nikt nie pyta, skąd mają tak wielkie pieniądze.
Po co im aż tyle, to akurat wiadomo. Właśnie ujawnia to bez skrupułów Musk. Od nadmiaru pieniędzy we łbach się ludziom przewraca. Naśladowców jest wielu, więc i nasi poszli tą drogą. Prezes puścił swoich wolno, narobili zła, ile się dało, nakradli jeszcze więcej, nienawidzą liberałów każdego odcienia, wolą wojnę od pokoju, a obecną władzę nazywają nielegalną i włos im za to z głowy nie spada. Grożą nowo wybranym, choć sami powinni już dawno siedzieć, a polski lud wciąż ma nadzieję, że tak właś nie będzie i wybacza Tuskowi do bólu liberalną drogę rozliczenia wszystkich po kolei. Zbliżają się wybory prezydenckie, więc ludu pracujący miast i wsi, uzbrójmy się w cierpliwość i wierzmy, że tak się stanie! Dalej grajmy razem, jak WOŚP!
Fanów pełnego euforii duetu klaunów za oceanem jara ich bezczelność, tupet i nieliczenie się z nikim. Taki sam był Hitler, taki jest Putin i to, niestety, ludziom się podoba. Dla nich liberałowie to mięczaki, dlatego marionetka, jaką jest Musk, bez skrupułów nazywa premiera Kanady dziewczynką. Zwycięstwo Trumpa z tak wielką przewagą pokazuje, że gorszego przyjaciela na ten czas nie mogliśmy sobie znaleźć. Tych dwóch klaunów może w każdej chwili wykręcić nie tylko nam taki numer, że oko zbieleje. Jednocząca się Europa była dla nas ostatnią szansą na to, by nie tkwić, jak przez tysiąclecia, między młotem a kowadłem, między Niemcami i Rosją, i nie cierpieć z ich powodu jak nikt inny na świecie. Ale niestety, Europę rozwalają piąte kolumny i konie trojańskie.
Jeszcze niedawno nikt by nie uwierzył, że Orbán może być wzorem dla Austrii, Niemiec, Francji, bo przecież to créme de la créme naszych liberalnych marzeń o dobrobycie i wolności. Dziś te wartości chce zagarnąć skrajna prawica w Europie. Skoro udało się u Wuja Sama, to może i tu się uda. W dyktaturach łatwo się kradnie. Wystarczy połamać kręgosłupy konstytucyjne, tak wszystko zagmatwać, by władzy nie oddawać latami i pławić się w dostatku, śmiejąc się innym w twarz. Rodzi się więc pytanie, co wygra – prawo i porządek czy pieniądz i pięść? Co czeka Europę w tym 2025 roku – Tusk czy Musk? Do siego roku! MIRAMA
Świętujmy w lutym
Stare porzekadło mówi: Idzie luty, podkuj buty. Znam co najmniej dwie interpretacje tego powiedzenia. Jedni twierdzą, że te buty mają być podkute na ślizgawice, które czekają w związku z mrozami. Inni natomiast mówią, że były podkute do tańca, bo przecież luty to miesiąc karnawału. Luty jako miesiąc, nie dość, że krótki, to na dodatek nie ma w nim świąt państwowych (widocznie było za zimno, by urządzać powstania), w związku z tym żadnej okazji na długi weekend. To nie oznacza, że nie można sobie w tym miesiącu obchodzić świąt nietypowych. A jest w czym wybierać. Już początek miesiąca może być szampański. I to dosłownie – 6 lutego przypada Międzynarodowy Dzień Barmana. Jak wiele dobrze kojarzących się świąt, to też ma świętego patrona, którym jest św. Amand, będący opiekunem winiarzy, piwowarów, karczmarzy, barmanów oraz producentów winogron i win.
Chyba nie ma zawodu (może poza tym uchodzącym za najstarszy), który miałby na swoim koncie tyle wysłuchanych opowieści o życiu innych ludzi. Podczas pobytu w barze – połączonym z degustacją, ma się rozumieć – klienci są gotowi być bardziej otwarci niż w konfesjonale. Może też z powodu tego, że opowiadającego nie goni czas. Z dowcipów na tę okoliczność najbardziej podoba mi się jeden: Barman pyta zasmuconego klienta, który już kilka kieliszków wychylił bez zastanowienia, czym się tak frasuje. Ten z ociąganiem przyznaje, że powodem jest ciąża teściowej. Barman, chcąc pocieszyć mężczyznę, mówi, że nie ona pierwsza, na co klient załamanym głosem, po wypiciu kolejnego kieliszka, mówi, że to z nim zaciążyła.
Barman nie miał w tej sytuacji nic więcej do zrobienia, jak tylko napić się z klientem. Chcąc posłuchać takich lub podobnych opowieści, warto wpaść do baru i poświętować. Zaraz po walentynkach, czyli 15 lutego, niektórzy – głównie z konieczności – mogą świętować Dzień Singla. Tak się składa, że to święto jest podobno właśnie najczęściej obchodzone w barach. Nie zalecam jednak – nawet singlom – pozostawania w pobliżu baru od 6 lutego aż do 15. Jest jeszcze kilka dni do świętowania w lutym. Pierwsza propozycja, a mianowicie Dzień bez Łapówki, może być rozumiana dwojako. Dla tych, którzy łapówek nie dają, będzie to naprawdę święto, bo zaoszczędzą parę groszy. Gorzej z tymi, którzy biorą. Dla nich to będzie traumatyczne przeżycie.
Jednym i drugim należy życzyć z okazji tego dnia, by sprawę załatwili na tak. Prawdziwą frajdę mogą jednak mieć wszyscy pod koniec miesiąca. Oto 24 lutego, a będzie to w tym roku poniedziałek, przypada Dzień Niespodziewanego Całusa. Tu jest trochę jak z tymi łapówkami: nie wiadomo – całować samemu czy czekać na czyjąś inicjatywę. Pamiętajmy jednak – jeśli chcemy święto naprawdę obejść – to ma być całus niespodziewany. Nie taki, jakim mąż żegna żonę, wychodząc do pracy, ani taki, jakim witają się przyjaciółki po kilku godzinach niewidzenia. To ma być całus z zaskoczenia. Musimy zaryzykować.
W końcu, co nam szkodzi. Dawno temu jeden z moich kolegów – jak chyba każdy żonaty mężczyzna prawdziwą wiedzę o relacjach męsko-damskich czerpię z opowiadań kolegów – wyznawał zasadę, że całując niespodziewanie dziewczynę, można wprawdzie dostać po twarzy, czasem można jednak też dostać od niej coś znacznie więcej i dla tego „więcej” warto jednak ryzykować. Ryzykujmy więc, Szanowni Państwo. Bo kiedy, jeśli nie w dzień tego cudownego święta. Taka okazja nieprędko może się zdarzyć. Może NAWET NIGDY. ANDRZEJ ZAWADZKI