„Obstrukcja”
A może inaczej?
W numerze 45. „Angory” znalazłam list Babci Helenki pod jednoznacznym i jakże łatwym do zrozumienia tytułem „Obstrukcja”. W pełni zgadzając się z tezami zawartymi w liście na temat roli APD (Andrzej Przerwa Duda) w naszym życiu politycznym i społecznym, chciałabym podrzucić nieco inny tytuł listu. Już spieszę wyjaśnić, o co mi chodzi. Przed wyborami popularne było u nas hasło: „Śmieci się same nie wyrzucą, idź na wybory”. Po jakimś czasie słowo „śmieci” zrobiło niebywałą karierę w Ameryce.
Widocznie poszli tym samym tropem. W „Dniu świra” (reż. Marek Koterski) jest taka scena, gdy główny bohater wścieka się na wszędobylskie słowo „jakby”. Mnie też to denerwowało, więc zaprzestałam używać, a tak naprawdę nadużywać. Bo jest coś takiego, że kiedy jakieś określenie jest w częstym użyciu, człowiek łapie się na tym, że sam zaczyna je stosować. Zupełnie niepotrzebnie ulegając modzie. Słowa się jednak pojawiają czasem dość niespodziewanie i robią zawrotną karierę.
Odnoszę wrażenie, że teraz takim „strasznie” modnym i nadużywanym jest „dyskomfort”. Doszło do tego, że zamiast powiedzieć: Chce mi się sikać, mówi się: Czuję dyskomfort z braku toalety. Śledząc internet, czytam, że kobiety czują dyskomfort w czasie menstruacji, menopauzy, starości, młodości, chodzenia do szkoły, zabawy w dyskotece, w pracy i poza nią itp., itd. Mężczyźni też czują dyskomfort, choć zdecydowanie rzadziej o tym mówią i nie odważę się napisać, kiedy szczególnie go czują. Chcąc być jeszcze bardziej „ą i ę”, mówi się o strefie komfortu. Oto czytam w poważnym medium wyznania jednej z kobiet: Życie co rusz wyrzuca mnie ze strefy komfortu.
Jakby nie mogła napisać, że co rusz życie daje jej po d… Jednak żeby nie było tak źle, ta sama pani pisze dalej, że na szczęście ma przyjaciółkę: która od kilku lat bardzo wspiera mnie w tym wychodzeniu ze stref komfortu. Chyba powinno być, że wspiera w powracaniu do stref komfortu, ale może prościej byłoby: „pomaga mi”? Tak byłoby prościej, ale nie byłoby tak mądrze i modnie. To z reklam wzięło się i upowszechniło słowo dyskomfort. Pojęcie zrobiło błyskawiczną karierę. Ostatnio pielęgniarka przed zastrzykiem powiedziała do mnie: Poczuje pani dyskomfort przy ukłuciu. Faktycznie, poczułam ukłucie.
Teraz wracam do początku i do propozycji zmiany tytułu listu Babci Helenki. Może, pisząc o prezydencie, można list zatytułować tak: „Czujemy dyskomfort w odbycie”? A wyjściem ze strefy dyskomfortu będą następne wybory. ELA
„Konwencja i kadencja”
Linie podziału
Jest 5 listopada, godzina 21 – za ocea nem ważą się losy nie tylko USA, ale i świata. Formatu i kierunków świata, w jakim przychodzi nam (jeszcze żyć). Przypomniałem sobie, jak swego czasu zmroziło mnie, gdy w „Angorze” nr 35 przeczytałem w PERYSKOPIE artykuł redaktora Krzysztofa Mroziewicza zatytułowany „Konwencja i kadencja”.
Moją inteligencję, choć nie za dużą, zabolało porównanie PiS do Trumpa, a PO do Kamali. Serio? Nie przystoi wytrawnemu dyplomacie budować linii podziału poprzez religię i światopogląd. Trump to nie kościelnik, żeby go od razu przyklejać do największych stronników kleru ostatnich dekad. Wnioskując po nieskażonych opiniach od znajomych przedsiębiorców z USA, to właśnie Trump (podobnie jak Tusk) ma poglądy liberalne i wolnorynkowe, podczas gdy Kamala chce ufundować swoim rodakom państwo opiekuńcze (tak wszakże czynił PiS!).
Niech Ameryka pozostanie Ameryką. A American Dream? Nieważne – kto był, ten wie, że to się nie wróci. A skoro mowa o stosunku do wojny za naszą bliską granicą, to pytanie, czy chcemy ją eskalować i podniecać (Kamala), czy raczej naciskać obie strony ku rozejmowi (Trump), zawieszeniu broni, status quo, czemukolwiek. Co mogliśmy dać, to już daliśmy, a co USA mogły sprzedać… wciąż efektywnie sprzedają. Niezależnie od wyniku dzisiejszych wyborów, obudzimy się w tej samej Polsce. Tyle że świat wkoło nas się zmieni. I to znacząco. Pamiętajcie, że z pustego ani Kamala, ani Trump nie naleje. Stały czytelnik, dyplomata publiczny, AA
„Dlaczego drogi są śmiertelną pułapką”
Jak psy z łańcucha
Doczekałem się, chyba jako jeden z wielu, poważnego zainteresowania rządu tą stroną życia, która codziennie przysparza ofiar śmiertelnych w kraju, który nie prowadzi wojny. „Dlaczego drogi są śmiertelną pułapką?” – pyta w tytule artykułu red. Jakub Chełmiński („Angora” nr 44) i jednocześnie odpowiada – przez bezkarność jej użytkowników. Tych, którzy zabijają pięciu ludzi dziennie, często jedynych żywicieli rodziny, osierocając wiele dzieci, ranią sześćdziesięciu trzech innych, robiąc część z nich kalekami.
Podobnie jak Autor trzymam kciuki za wyniki prac międzyresortowych nad ukróceniem bezkarności kierowców jeżdżących pomimo zakazów sądowych lub bez uprawnień. Liczę na znalezienie panaceum na dwie główne przyczyny wypadków w Polsce, tj. na nadmierną prędkość i nieustępowanie pierwszeństwa. A w związku z tym, że zespół ds. patokierowców nie zamknął jeszcze katalogu proponowanych zmian, spieszę z kilkoma propozycjami. Pierwszą odnoszę do zapowiedzi prac nad wprowadzeniem do kodeksu pojęcia „zabójstwa drogowego” w stosunku do pięciu okoliczności, w tym dotyczącej: „sprawcy wypadku ze skutkiem śmiertelnym, który prowadził pojazd w terenie zabudowanym z prędkością co najmniej dwukrotnie większą od dopuszczalnej”.
Do powyższej wyjątkowo groźnej w skutkach okoliczności należałoby, według mnie, przewidzieć w kodeksie również pojęcie: „usiłowanie zabójstwa drogowego”. Drugą propozycją chcę objąć sprawców zachowań o znamionach samosądu drogowego w postaci: gwałtownych (po wyprzedzeniu i zajechaniu drogi) hamowań pojazdu przed jadącym pojazdem z tyłu; zatrzymania pojazdu i jego opuszczenia w celu „udowodnienia swoich racji” blokowanemu kierowcy, a tym samym utrudniania lub uniemożliwiania jazdy innym kierowcom. Trzecia propozycja związana jest z szeroko opisywaną przez Autora bezsilnością w stosunku do kierowcy prowadzącego pojazd pomimo sądowego zakazu. Według mnie, jako antidotum na głupotę można by przewidzieć w kodeksie obligatoryjną, natychmiastową jazdę z „mądralą” za kraty do aresztu, gdzie oczekiwać mógłby na wyrok sądu w postaci bezwzględnego więzienia. Czwartą propozycją chcę związać sprawcę wypadku: dożywotnim obowiązkiem łożenia na leczenie i rehabilitację ofiary; obowiązkiem alimentacyjnym w stosunku do współmałżonka i dzieci ofiary wypadku, z tytułu utraty źródła utrzymania, którym był zabity lub okaleczony żywiciel rodziny.
Tylko drakońskie kary, jak konfiskata pojazdu pijanemu sprawcy wypadku lub widok znajomych płacących za karę i oddających ostatnie pieniądze rodzinie ofiary są w stanie zmusić nas, polskich kierowców, do zastanowienia się nad przestrzeganiem zasad ruchu drogowego. Zanim nowa rzeczywistość prawna pokona długie przewody myślowe części kierowców, będą łamane i omijane zakazy lub nakazy. Bez odpowiedzi ofiarom wypadków pozostanie pytanie z policyjnego clipu sprzed lat: „Czy to (bezmyślność) cię tłumaczy?”.
W uzupełnieniu artykułu Pana J. Chełmińskiego odsyłam Czytelników do filmów w internecie na profilu „Stop cham” lub „Polska jazda”, które uzmysłowią skalę problemów związanych z bandytami drogowymi, chamami drogowymi i cwaniakami, którzy na polskich drogach zachowują się jak psy spuszczone z łańcucha. Ich bezkarność w kierowcach respektujących zasady ruchu drogowego może, niestety, rodzić poczucie frajerstwa. JANUSZ
Bezpieczeństwo dla wszystkich
Zaprzyjaźniony od lat z „Angorą”, chciałbym napisać dziś kilka słów o bezpieczeństwie – słowie odmienianym przez wszystkie przypadki przez polityków i media. Powód? Tysiące kilometrów od nas trwa okrutna wojna i mnożą się groźby Putina. Nasza władza słusznie wyciąga z tego wnioski i opracowuje ustawę o obronie cywilnej i ochronie ludności oraz ustawę o cyberbezpieczeństwie. Zlustrowano zaniedbywane do tej pory schrony i miejsca ukrycia, wprowadzono sposoby ostrzegania ludności przed zagrożeniami, wykorzystując systemy elektroniczne (SMS-y wysyłane na komórki).
Nasuwa się pytanie: jak wobec tego realizować bezpieczeństwo osobiste? Moim zdaniem, powinien być opracowany i wydany informator, który opracowano w Szwecji i rozdano obywatelom. Co on powinien zawierać? Przede wszystkim tabelę sygnałów ostrzegawczych emitowanych przez syreny, objaśniającą ich znaczenie i sposoby postępowania oraz sposoby ucieczki i ewakuacji z miejsc zagrożonych. Ucieczka jest konieczna wówczas, gdy nagle zaistniało zdarzenie zagrażające zdrowiu i życiu (pożar, wybuch gazu, osunięcie się gruntu itp.). Należy wówczas uciec z miejsca zagrożonego jak najszybciej, zabierając ze sobą dokumenty, pieniądze i lekarstwa. Aby nie szukać tych przedmiotów po szufladach i schowkach, zalecane jest przygotowanie zawczasu tzw. plecaka ucieczkowego.
Innym rodzajem ratunku jest ewakuacja inicjowana samorzutnie lub na polecenie władz. Pobyt w miejscu bezpiecznym (po ewakuacji) może trwać kilka godzin, dni lub nawet tygodni (jak na Dolnym Śląsku po powodzi). Dlatego oprócz opisanego wyżej plecaka ucieczkowego, należy zabrać odpowiednią odzież, wodę pitną oraz żywność na trzy dni. Dalej informator powinien opisywać czynności związane z miejscami ukrycia i schronami. Tu czas pobytu również może być różny.
Każdy powinien wiedzieć, gdzie takie miejsca się znajdują i jak do nich dotrzeć. Dla osób chorych i niepełnosprawnych powinien być przewidziany transport. W wielu miejscowościach są przedsiębiorstwa i obiekty przemysłowe wykorzystujące w procesach technologicznych materiały niebezpieczne dla życia i zdrowia (chlor, amoniak, kwasy toksyczne, skroplone gazy). Awaria lub katastrofa może je wyzwolić i skazić otoczenie, co może być groźne dla ludzi. Informator powinien zawierać – zarówno dla osób będących w zakładach, jak i dla mieszkańców okolicy – wskazówki, co robić w razie takiego zdarzenia. Innym problemem jest tzw. cyberbezpieczeństwo. Nie chodzi tu o oszukiwanie ludzi metodą na wnuczka lub policjanta – o tym informują i ostrzegają i media, i policja.
Ale co robić, gdy w wyniku ataku hakerskiego nie można przy użyciu internetu lub smartfona załatwić sprawy w urzędzie, banku lub u lekarza? Jest jeszcze jeden ważny problem: jak się zachować, gdy dojdzie do ataku z użyciem broni masowego rażenia? Nie będę jednak rozwijał tego tematu, by nikogo nie straszyć… Mam nadzieję, że nasze władze odpowiednio zadbają o rozwiązanie problemów, o których piszę. Nawiasem mówiąc, w czasach PRL-u sprawy te były bardzo szczegółowo opracowane i nagłaśniane w ramach obrony cywilnej. Należy mieć nadzieję, że w oparciu o nowe ustawy taki informator zostanie opracowany i upowszechniony.
Na razie jednak życzę Zespołowi Redakcyjnemu „Angory” i wszystkim Czytelnikom (w tym sobie), abyśmy nie musieli doświadczać tego wszystkiego i abyś my bezpiecznie mogli kontynuować swoje życie. RYSZARD KŁOS
A gdyby tak wzbogacić słownik?
Niedługo minie 10 lat prezydentury Andrzeja Dudy. Czytałem przez ten czas dużo publikacji oraz słuchałem wielu znanych autorytetów prawnych oceniających jego „działania” jako strażnika Konstytucji RP. Nawet takich, którzy na początku celnie punktowali, w których artykułach łamał Konstytucję, a potem, chyba pod wpływem dudaizmu (o tym niżej), zmieniali, na szczęście niegroźnie, swój punkt widzenia co do jej zapisów – vide prof. Ryszard Piotrowski. W jednym z dzienników celnie podsumowano wystąpienie prezydenta przed gronem sędziów Sądu Najwyższego, że to „zawodnik ligi powiatowej ze światowymi ambicjami”. A internauci jego pokazywanie palcem, kogo zechce zrobić sobie sędzią, podsumowali dosadniej: „Wiejski gł…ek, który myśli, że jest Ludwikiem XIV”.
No, ale warto by się zastanowić, czy nie wprowadzić do słownika języka polskiego dwóch nowych pojęć medycznych i jednego ogólnego. Z medycznych obok demencji – dudencję, obok nekrozy – dudozę, no i ogólny – obok dadaizmu – dudaizm (najlepiej w kolejności alfabetycznej). Istniejące w SJP oraz w sieci pojęcia demencji, nekrozy i dadaizmu przeczytamy bez trudu. Jednak aż 10 lat na urzędzie prezydenta nominanta z partii PiS warte jest dookreślenia w oparciu o to wszystko, co wydarzyło się w tym czasie, miało i ma wpływ na postrzeganie naszej rzeczywistości.
Chciałbym, aby stało się inspiracją dla przyszłych pokoleń pragnących coś naprawić, udoskonalić i zmienić tak, aby nie stygmatyzować innych. A zatem po kolei. „Dudencja – med. Stały postępujący spadek sprawności intelektualnej, wywołany organicznymi zmianami w ośrodkowym układzie nerwowym, spowodowanymi ciągłym i bezrefleksyjnym przyjmowaniem sprzecznych, wpojonych oraz ukształtowanych w młodym wieku, w czasie przedwczesnego przyjęcia ważnego urzędu państwowego, postępujące zbyt wcześnie otępienie”. Piszę w cudzysłowie, aby oddzielić słowa komentarza.
Chodzi mi o to, że nazwy niektórych chorób pochodzą od pierwszych chorych lub ich odkrywców, np. alzheimer. „Dudoza – med. Obumarcie tkanek żywego organizmu, obejmujące niekiedy cały narząd, najczęściej te części mózgu, które są podatne na oddziaływanie różnych czynników zewnętrznych – niewłaściwy dobór wysłanych doradców, lub wewnętrznych – całkowita martwica tkanek odpowiedzialnych za osobistą decyzyjność”. Ta choroba dopadnie każdego, kogo partie będą typowały na urząd prezydenta, dając mu jeszcze na plecy absurdalne inicjatywy ustawodawcze. Nie będzie nigdy prezydentem nas wszystkich.
Zmiana Konstytucji konieczna. „Dudaizm – awanturniczy ruch populistyczno-pacyfistyczny (w okresie 2015 – 2025) wyrosły na podłożu buntu przeciw zmianom ustrojowym po 1990 r., po obaleniu komunizmu w Polsce, dążący do wprowadzenia zasad demokracji, opartych na trójpodziale władz, które niedostatecznie wyjaśniono ludziom, zakładając, że Konstytucja 1997 r. będzie niepodważalnym przez nikogo najwyższym aktem prawnym. Za sprawą prezydenta, od którego wzięto nazwę, wybranego przez niezadowolonych z demokracji, rozmontowano wymiar sprawiedliwości, jeden z trzech filarów demokracji, tworząc podstawy autokracji, będącej dla tego ruchu pojmowaniem Konstytucji jako improwizowaną zabawę pełną fantazji i absurdalnego dowcipu, uprawianego przez sędziów zależnych od władzy wykonawczej i ustawodawczej”. Chyba nikt rozsądny nie ma wątpliwości, że gorszego prezydenta już nie powinniśmy mieć. Jednak aby to zrozumieć, trzeba wiedzieć, co, zgodnie z Konstytucją, prezydent może, a czego absolutnie nie może zrobić.
No i apel do Młodych – mądrych i rozsądnych wyborców. Słuchajcie wieców wyborczych kandydatów na prezydenta. Zastanówcie się poważnie: czy prezydent jest u nas w ogóle potrzebny, jeśli naprawdę chcemy oddzielić i uporządkować poszczególne władze? Wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą? SŁOWIK
Zasady, ale czy nie będzie kwasów?
„Cieszę się z Warszawiaka, a jeszcze bardziej z Łomżynianki”. To pierwsze zdanie, jakie napisałem, kiedy dowiedziałem się o ogłoszeniu nowych zasad pisowni przez Radę Języka Polskiego. Wprawdzie mogę nie dożyć momentu, kiedy zasady wejdą w życie (2026 rok), więc nie powinno mnie to specjalnie zajmować, ale postanowiłem wyjść problemowi naprzeciw i napisać tekst o tym, co będzie. Więc proszę panie redaktorki o wzięcie tego pod uwagę przy ostatecznym redagowaniu tekstu i chęci – odwiecznej u redaktorek – napisania tego poprawnie, czyli najprościej mówiąc, według własnych zasad. Super, że Fiat (każdy) będzie pisany wielką literą, bo przecież ma takie zasługi dla polskiej motoryzacji, że pisanie go małą literą było wręcz skandalem.
Zastanawiam się, czy Maluch jako odmiana Fiata, też będzie pisany wielką. A powinien, bo ma dla nas, Polaków, zasługi przecież jeszcze większe niż Fiat i Ford razem wzięte. Nie to, co taki trabant, który nigdy nie powinien doczekać się wielkiej litery, bo do dziś pamiętamy jego astmatyczny silnik i kręcący się w kółko dymek z rury wydechowej. Urodziłem się w miejscowości o nieskomplikowanej, aczkolwiek trudnej fonetycznie nazwie Skarżyce. Wokół mieszkało kilku Skarżyckich, pewnie od miejscowości wzięło się ich nazwisko, choć żaden Skarżycki w Skarżycach za moich czasów nie mieszkał.
Mówiono o nas, mieszkańcach wsi, popularnie skarżycczaki. Nie wiem, czy mówili wielką literą, bo nigdy tego napisanego nie widziałem. O dzieciach Skarżyckich, czyli noszących to nazwisko, mówiliśmy Skarżycczak lub Skarżycczanka, i tę wielką literę czuło się nawet bez pisania. Teraz, czyli od 2026 roku, będziemy już Skarżycczanami i Skarżycczankami i nikt nie będzie miał wątpliwości, że to dumna zbiorowość, bo pisana wielką literą. Tylko jak w przyszłości będzie można odróżnić, czy mowa o rodzie Skarżyckich, czy o mieszkańcach Skarżyc? Prawie tak jak – przy zachowaniu pełnych proporcji – mieszkaniec miasta Meksyk, dziś meksykanin, ale przecież też Meksykanin, zrówna się wielką literą z każdym jednym krajanem. Nawet Pipidówianin i Pipidówianka będą pisani wielką literą! Zmian zasad jest oczywiście znacznie więcej, ale kto by się nimi dziś już przejmował. Tylko czy z tych zasad nie powstaną kwasy? Za niedługo SKARŻYCCZANIN
List… nieaplikowany
Jak wiadomo, Polacy są jednym z niewielu narodów, które – zamiast chronić swój język – ciągle wprowadzają do niego udziwnienia, nie bardzo do końca wiadomo po co. Zresztą z samą znajomością języka też jest coraz gorzej. Moja wnuczka, 12 lat, mówi na przykład: „Kogo jest ten samochód?”, „Gdzie my jedziemy?”. W szkole nikt tego nie poprawia. Na szczęście nie mówi „kupywałam” czy „lubiałam”. Ale do rzeczy. Czasami oglądam mecze piłkarskie w telewizji, bo z nudów i coś takiego można robić.
I co słyszę? „Kupcewicz uderzył piłkę na aut. Smółka uderzył piłkę na bramkę. Lewandowski uderzył piłkę do Mazurka”. I tak na wszystkich kanałach. Już nikt nie używa słowa „kopnął”. Słowo „podał” także zanikło. Na pięć meczów tylko w jednym raz komentator użył słowa „kopnął”. Chyba przez roztargnienie. Nie bardzo wiem, dlaczego nagle piłkę się uderza, skoro zawsze była kopana? Brzmi to dziwacznie, zwyczajnie razi i jest zapewne wzorowane na jakichś obcych przykładach. Nie wiem, jak przekonać komentatorów do powrotu do tradycyjnego określenia, ale liczę na pomoc Czytelników, którzy może mnie poprą.
Dodam, że jestem i tak bardzo szczęśliwy, że na razie jeszcze piłkę „uderzają”, a nie „aplikują”. Bo teraz wszystko się aplikuje. TOMASZ JANOWSKI