R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (03.11.2024)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

Ego w nieskończoności 

Dlaczego na tydzień przed kongresem PiS J. Kaczyński zaczął snuć marzenia o zmianie konstytucji po przejęciu władzy? Człowiek, który dąży do pomieszania zmysłów społeczeństwu polskiemu i, niestety, chyba oddalający się od zmysłów własnych, bez przerwy odwraca wektory prawdy i kłamstwa z lat 2015 – 2023. Niemal najmądrzejszy (według siebie) narcyz świata – megaloman – szef PiS, włączając reflektory tygodnika „Sieci” i stając w ich świetle z czystego egocentryzmu, zapowiedział konieczność przyjęcia nowej konstytucji w nowym parlamencie. Nowej, bo dotychczasowa ponoć „upadła”, a w nowym, bo już mu się znudziło w opozycji, no i prokuratura coraz częściej pyta o towarzyszy. 

Oświadczył, że „mamy anarchię prawną na wielką skalę i władzę, która nie uznaje konstytucji, ustaw, wyroków”. „Łapaj złodzieja” krzyczy złodziej, jakby nie było anarchii dotąd nierozliczonej, a zamierzonej przez prezesa PiS przez nieuznanie uchwały pełnego składu Sądu Najwyższego (SN) ze stycznia 2021 r., podważającej legalność konstytucyjną nowej KRS i tym samym legalność nominacji dla sędziów, w tym do SN. On to przecież, wspólnie i w porozumieniu ze swoim prezydentem, stworzył PRL-owski KRS-bis jako lawinę niszczącą instytucje prawne, które zamienił w toczone rakiem pokurcza. Doprawdy, nie jest istotne, z czego Kaczyński wywiódł fałszywą hipotezę o anarchii, ale wiadomo, do czego zmierza.

Do narzucenia kontroli politycznej „trzeciej władzy”, tj. sądownictwu. Rzecze oto chłop, że: „instytucje, także te dziś atakowane, muszą mieć ochronę podporządkowaną tym, którzy dają pełną gwarancję, że będą bronili praworządności”. Czyli ochrona SN, TK, KRS itd. ma być oddana w ręce polityków PiS, bo tylko oni są tego godni, co najmniej jak naród wybrany, ale nie przez naród. Wskazał ponadto, że rozwiązaniem mogłoby być powołanie „Rady Stanu dysponującej własną siłą”. Cokolwiek to znaczy, siłą rzeczy do tej Rady trzeba będzie kogoś powołać, oczywiście najlepiej prawicowych „patriotów”, chowających się przed prokuratorami za granicą, żądających listów żelaznych, imających się kruczków prawnych dla uniknięcia postawienia im zarzutów prokuratorskich. 

Czy „własna siła” to twór na podobieństwo straży marszałkowskiej, czy może „żołnierze Chrystusa” do obrony świętości PiS? Śni się prezesowi zmiana władzy, aby „stworzyć system, który nie będzie tak łatwy do podważenia”. Czyli udoskonalona wersja betonu z prawa postziobrowego, tym razem zbrojnego, i prawa zaminowanego przez kolejne miernoty polityczno-prawne takie jak twórcy Polskiego Ładu. Dlaczego mam cholernego kaca na samą myśl, że ferajna kaczystów miałaby znowu decydować o sprawach państwowych? Czy nową konstytucję łamać będą jak poprzednią w co drugiej ustawie sejmowej, czy już w każdej? Czy przepływ ścieku „prawdy” (nowego rządu prawicy) w internecie będzie wynikiem tylko częściowo przejętej kontroli nad czwartą władzą, czy pod nóż pójdą również media prywatne? Czy ktoś w końcu zamknie antydemokratyczny wzorzec V. Orbána w… Sevres? 

Wiem, że Konstytucja RP nie jest doskonała, a w wielu miejscach wręcz wymaga poprawy. Szczególnie tam, gdzie należałoby wprowadzić nakazy rozumienia zapisów wprost bądź zakazy ich falandyzacji. Wszystkie artykuły, których zapisy nawet najwyższej klasy profesorowie prawa określą jako oczywiste, powinny mieć dołączone intencje ich utworzenia, które wyjaśnią niuanse wykluczające możliwość ich „interpretacji” nawet przez Trybunał Konstytucyjny i myślących inaczej następców J. Kaczyńskiego. Nie ma nic gorszego niż ułomny intelektualnie doktor lub profesor prawa i polityk PiS umiejący dzielić włos na czworo lub wywinąć hełm na lewą stronę. Przecież przepisy kulinarne są bezdyskusyjne i taka ma być Konstytucja RP! W konsekwencji forma funkcjonowania TK mogłaby być zbliżona do funkcjonowania Trybunału Stanu, czyli od przypadku do przypadku. JANUSZ

Monachium bis? 

Nie wiem, co nauczyciele historii powiedzą młodzieży w wieku przedmaturalnym o analogiach między zdarzeniami przed drugą i po drugiej wojnie światowej a wojną toczącą się tuż za naszą granicą obecnie. Nie jestem historykiem ani nauczycielem młodzieży, ale pozwolę sobie zestawić daty i fakty, natomiast wnioski oraz odpowiedzi na trudne pytania pozostawiam innym. Moim zdaniem XX wiek kończył się jedną haniebną datą. To 5.12.1994 r. z jego budapeszteńskim memorandum. Przypomnę, że atomowe mocarstwa Zachodu: USA, Francja i Wielka Brytania, powiedziały Ukrainie: „Po Rosji i USA jesteście trzecim mocarstwem atomowym świata, oddajcie tę broń, a my was obronimy przed Rosją”. Ukraina naiwnie broń oddała, a Putin 20 lat później, w 2014 r., wziął sobie Krym bez jednego wystrzału. Czym się wtedy Zachód kierował?

Chcieli oddalić wyrzutnie rakiet i lotniska dalej na wschód? W głąb Rosji? Uwierzyli, że Rosja da się na ich zasadach ucywilizować i wprowadzi u siebie choćby namiastkę demokracji? Konia z rzędem temu, kto jest w stanie logicznie wytłumaczyć, dlaczego Ukraina nie zasługiwała na włas ną bombę atomową, a taki Pakistan już jak najbardziej… A jak było wcześniej? W 1938 r. ta sama Anglia i Francja podpisały układ z III Rzeszą i Włochami – przy wsparciu Polski, która uderzyła na Zaolzie i Słowację, a ta z kolei z Hitlerem uderzyła potem na Polskę. To co? Wtedy też nie uwierzyli, że Hitler ma już na tyle silną armię na lądzie, morzu i w powietrzu, aby im zagrozić? A może wiedzieli, jacy są słabi i woleli z Hitlerem się układać i odwlec w czasie wojnę, czyli to, co potem i tak nastąpiło? A czy dzisiaj nie widać na horyzoncie odradzającego się ducha konferencji monachijskiej, w której Francja i Wielka Brytania oddały Hitlerowi Czechosłowację na pożarcie? Jak na razie pod naciskiem tych państw ich propozycja jest taka – przy miałkiej akceptacji Andrija Sibihy, nowego szefa dyplomacji Ukrainy – aby oddali czwartą część zajętego już przez Rosję terytorium Ukrainy w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i… od razu do NATO. Z kręgu ludzi wokół Zełenskiego padło jedno słowo: brednie.

Na Sibihę naciskają bogaci oligarchowie Ukrainy, których jego poprzednik Kułeba ignorował. Nie wiem, czego jest więcej w nadziejach Zachodu na taki kompromis z Putinem – naiwności czy dwulicowości. Tylko niby dlaczego Putin miałby pójść na taką „propozycję”? Jego armia posuwa się średnio 500 – 700 m dziennie do przodu, sprzętu bojowego mu nie brakuje, bo Iran z Koreą Północną mu go dostarczają, a mamony w budżecie na najbliższe trzy lata ma tyle, że może wzywać do armii ponad 250 tys. ludzi rocznie i to bez ogłaszania powszechnej mobilizacji. Zagroził Zachodowi na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ i przypomniał, że dostarczone Ukrainie rakiety dalekiego zasięgu, bez satelitów należących tylko do NATO, są bezużyteczne. Ich użycie potraktuje jak wypowiedzenie wojny całego NATO przeciwko Rosji. Warto zweryfikować początek wojny Rosji z Ukrainą. W świetle tego, co francuskie, brytyjskie i amerykańskie władze proponują od pewnego czasu Ukrainie, to ta wojna nie zaczęła się 24.02.2022 r., ale w grudniu 2021 r. Wówczas Kreml wysunął ultimatum nie Kijowowi, ale Waszyngtonowi i NATO. Nie tylko zakazał przyjmować Ukrainę do NATO, ale zażądał, aby pakt „zabrał manatki i poszedł won” z terytoriów, o które się powiększył po 1997 r., z Polski też.

Tych żądań nikt nie odwołał… Putin nie walczy o kawałek, a nawet o całą Ukrainę. On wojuje o miejsce Rosji jako hegemona w naszej części świata. Czy Ukraina, jak Czechosłowacja w 1938 r., też pójdzie na pożarcie? Oby nigdy do tego nie doszło. ZBIGNIEW MALIK

Gierki i manipulacje 

W roku 1991 zostałem dyrektorem dużej fabryki wybranym z konkursu po odwołaniu przez załogę poprzedniego dyrektora. Stan większości firm w tym czasie był zły. Zwykle nowy dyrektor był odwoływany mniej więcej po roku od objęcia stanowiska. Miałem 35 lat i potrzebne mi było wsparcie doświadczonych fachowców. Kiedy pojawił się problem prawny, poprosiłem radcę prawnego (około 60 lat) o pilne zajęcie się sprawą i raportowanie mi o jej przebiegu. Radca chrząknął coś pod nosem, opuszczając mój gabinet. Spytałem, o co chodzi. Oto co usłyszałem: „Czy pan wie, że właściwie to ja panu nie podlegam i działam według własnego uznania?

Mogę panu pokazać odpowiedni paragraf w nowej ustawie o radcach prawnych”. Ja na to: „Jeśli pan mi mówi, że w ustawie tak napisano, to ja panu wierzę na słowo. A kto panu płaci?”. On: „Ta firma”. Dałem mu dzień do zastanowienia się, czy w zamian za płacę on musi, czy nie musi stosować się do moich poleceń. Następnego dnia przyszedł do mnie i bez entuzjazmu powiedział, że przemyślał sprawę i będzie współpracował. Pytałem znajomych prawników różnych specjalności, jak możliwa była taka sytuacja. Otóż po przewrocie politycznym wszyscy odnajdywali się w nowej rewolucyjnej rzeczywistości.

I tak radcowie napisali nową ustawę dla siebie, adwokaci dla siebie, sędziowie i prokuratorzy też. Nowy Sejm wszystko przegłosował w atmosferze odnowy i entuzjazmu, bez wnikania w szczegóły. Powstało coś, co nie jest ani spójne, ani logiczne. Za to wygodne dla danej grupy. Skutki tego teraz każdy widzi, ale nikt nie chce się przyznać po latach do ojcostwa tego potworka. Logiczne byłoby wzorowanie się na sprawdzonych systemach w innych krajach i zastosowanie któregoś. Tak robili Turcy czy Japończycy przy modernizacji swoich krajów. Tak myśmy postępowali w firmach, które pokonały kryzysy i funkcjonują do dzisiaj. Tak na marginesie – z angielskim systemem prawnym zetknąłem się przy okazji rozwodu córki i podziału majątku. 

Nie było to proste, ale zupełnie logiczne. Sędzia podejmował decyzje na bieżąco w oparciu o moje wykazy bankowych przelewów. Mój prawnik uprzedził mnie, że wszystko, czego on się dowie ode mnie, ma obowiązek przekazać sądowi. Nie było miejsca na gierki i manipulacje, które u nas uważa się za podstawę nauk prawnych. Pozdrawiam JAN DĘBEK

Odgrodzeni zagrożeni 

Przed laty pojawiła się moda na szczelne ogradzanie osiedli mieszkaniowych na wzór domów jednorodzinnych albo Stadionu Narodowego, tak by się mysz nie prześlizgnęła. Najpierw oddzielały się od świata bardzo ważne osobistości z rodzinami, a dzisiaj wjazd na niektóre osiedla w Polsce jest dozwolony tylko dla wybranych. Nie dla taksówek, nie dla dostawców żywności, sprzętu AGD, mebli, lekarzy rodzinnych, nie dla karawanów ślubnych i pogrzebowych, nie dla dzieci chcących odwiedzić schorowanych rodziców. Aby wjechać na teren wielu osiedli w Białymstoku, musisz spełnić rygorystyczne warunki: tam mieszkać, samochód mieć zarejestrowany na siebie, plakietkę z logo spółdzielni nalepioną na przednią szybę, a wówczas będziesz miał prawo wykupić pilota za 129 zł (osiedle Piaski). I już szlaban się podniesie (sic!). Nie mają prawa wjazdu taksówkarze, którym spółdzielnia zaoferowała zakup pilotów.

Pytam taksówkarza z korporacji „Jaga”, co on i koledzy na to. „W tej waszej spółdzielni chyba na głowy poupadali. W końcu my miejsca parkingowego nie zajmujemy, dowozimy na miejsce i dalej w trasę” – słyszę. Sprzedawczynie z lokalnego „Lewiatana” mają do szlabanu ok. 100 m. Rano o 5 biegną ze służbowym pilotem szefa, by wpuścić dostawców żywności, pozostawiając na kilka minut otwarty sklep. Człowiek niepełnosprawny musi dreptać od kilkudziesięciu do kilkuset metrów, by dotrzeć do zamówionej taksówki. Jeden z taksówkarzy opowiadał mi, że z pobliskiego bloku wozi codziennie staruszkę poruszającą się o kulach na zabiegi do szpitala. Taki los ma kilkaset osób niepełnosprawnych. Pytam władze spółdzielni, które w końcu także utrzymuję, czy nie widzą problemu.

„Od czasu wprowadzenia pilotów tylko dla mieszkańców, liczba wolnych miejsc parkingowych wzrosła o 20 proc”. – powiada jeden z prezesów, orędownik przedsięwzięcia. „A jeśli chcę rozszerzenia prawa wjazdu, muszę zebrać głosy większości mieszkańców, czyli ponad 1 tys. członków” – poucza mnie. Władze spółdzielni chytrze zabezpieczyły się przed pretensjami udręczonych lokatorów, poddając kwestię prawa wjazdu pod głosowanie na walnym zgromadzeniu. Na naszym osiedlu 3/4 właścicieli ma samochody i oni tworzą silne lobby popierające rygorystyczne przepisy. Bo zawsze znajdą wolne miejsce postojowe.

Głosowanie pozostaje bezdyskusyjne, bo to jest tak, jakby zapytać lokatorów, czy chcą płacić za mieszkanie czy nie? Albo czy pasuje im płacić połowę, czy całość? No, dobrze, zostawmy Białystok – w końcu miasto w rankingu przyjaznych zostało sklasyfikowane na ostatnim miejscu wśród miast wojewódzkich. A co słychać w Bydgoszczy? Na przykład Spółdzielnia „Zjednoczeni” wyposażyła wszystkich mieszkańców – członków w piloty bezpłatnie, a przywołany taksówkarz przed dojazdem pod szlaban dzwoni do klienta. Ten wychodzi na balkon, pstryka i już ma taxi pod klatką. We Wrocławiu z kolei – opowiada mi jeden z mieszkańców – korporacje są wyposażone w aplikacje i po wybraniu numeru mieszkania i akceptacji zamawiającego otwiera się szlaban. Mieszkańcy 300-tysięcznej stolicy Podlasia mają pecha, jakby znaleźli się w paskudnej części kraju. Nie dosyć, że tutaj płacą pracownikom najmniej w Polsce, to na dodatek część mieszkańców zamknięto w blokowiskach. A co z kilkuset niepełnosprawnymi? 

Ktoś powiedział: do wora i do… Zapytałem doświadczonego prawnika, czy władze Spółdzielni postępują zgodnie z prawem? Poradził najpierw dobrze sprawę nagłośnić. A potem? Zobaczymy… Z nadzieją na normalne życie w Białymstoku HENRYK KIN

Monopol cmentarny 

Często w mediach możemy przeczytać informacje na temat zdzierstwa finansowego stosowanego na cmentarzach parafialnych. Wiem coś o tym, gdyż parę lat temu organizowałem pogrzeb bardzo wiekowej (90 lat) osoby z mojej rodziny, która chciała mieć pogrzeb z księdzem. Miałem wtedy do czynienia z proboszczem i jednocześnie administratorem jedynego w całej wielotysięcznej gminie cmentarza parafialnego we wsi, w której jest siedziba urzędu gminy. Moje wspomnienie z wizyty u proboszcza to: wrrrr, brrr, wrrrr i trzyma mnie to wrrr i brrr do teraz, dlatego piszę ten list.

Nie wchodząc w szczegóły, uważam, że problem zdzierstwa w dużej części zniknie, jeżeli w każdym mieście/miasteczku, w każdej gminie, nawet gminie wiejskiej, w której jest cmentarz parafialny, obowiązkowo powstanie dodatkowo cmentarz gminny, tzw. cmentarz komunalny. Musi być i w tym zakresie cmentarnym konkurencja, a nie monopol. Takie cmentarze komunalne powinny powstać obowiązkowo z mocy nowego prawa i to w ciągu np. 5 – 10 lat. Tematem, i to pilnie, powinno zainteresować się ministerstwo zajmujące się równością i przeciwdziałające dyskryminacji, ministerstwo zajmujące się społeczeństwem obywatelskim oraz ewentualnie Ministerstwo Finansów, gdyż z działalności cmentarza komunalnego byłyby dochody m.in. dla gminy.

Z cmentarzy parafialnych gminy nie mają dochodów, gdyż jest to czarna dziura dochodowa i nikt nic nie wie oprócz proboszczów. Pamiętam, że gdy załatwiałem ten pogrzeb, to siedzący przy biurku proboszcz, otrzymawszy zapłatę, zsunął ją szybkim ruchem do szuflady biurka, którą w ciągu sekundy zamknął i tyle gmina widziała dochodu z tego pogrzebu. Finansowo napasł się tylko proboszcz. Gmina dostała zero złotych. Piszę ten list z nadzieją, że kropla drąży skałę. CZYTELNIK

Świętujemy w październiku 

Październik jest miesiącem raczej ubogim w święta. Przecież nawet święto rewolucji październikowej obchodziliśmy kiedyś w listopadzie, więc w szkole – pamiętam – uczono mnie poematu Majakowskiego: „Dmuchał jak zawsze wiatrami październik (…)”. Skoro w listopadzie, to nic dziwnego, że dął wiatr. Od kiedy jednak przestałem chodzić do szkoły (w jakimkolwiek charakterze) i od kiedy przestano świętować Dzień Nauczyciela jako dzień od tej szkoły wolny, w październiku wieje, ale świąteczną pustką. Żadnego święta kościelnego z czerwoną kartką, żadnego święta państwowego z dniem wolnym od pracy, a więc i żadnego długiego czy bardzo długiego weekendu. 

Obfituje za to październik w święta nietypowe i to takie, które bardzo mi się podobają nie tylko z samej nazwy, ale przede wszystkim ze smaku. Na początek Światowy Dzień Owsianki. Wiadomo, że owsianka to z rana, więc to święto mamy już dziesiątego października. Warto miesiąc – tak jak dzień – zacząć owsianką. Świąteczna owsianka musi być jednak różna od tych codziennych, więc wsypię do niej coś ekstra, a może nawet coś wleję, chociaż z tym drugim raczej poczekam na koniec miesiąca. Zaraz potem, bo już jedenastego, zaczynają się jaja. Nie, żeby dowcipy, ale tego dnia przypada Światowy Dzień Jaja. Choć to nie Wielkanoc, warto jednak spróbować jaj na twardo.

Można pobawić się jak Gustlik z „Czterech pancernych”, ale można też, jak opowiadał mi rodzic, zjeść jajo nożem i widelcem. Podobno na przełomie XIX i XX wieku, czyli już po tym czasie, gdy nauczyliśmy Francuzów posługiwania się widelcem, w niektórych rejonach kraju rozpoznawało się szlachcica po tym, że umiał zjeść jajko, używając noża. Podyktowane to było tym, że na przykład na północnym Mazowszu występowała duża nadreprezentacja ślachty – każdy chciał być szlachcicem, choćby zaściankowym, a tak właściwie to zachciankowym. Test na szlachectwo polegał na tym, że ugotowane na twardo jajko, jeszcze w skorupce, należało przeciąć energicznym ruchem noża wzdłuż na pół, a następnie dopiero wyjadać zawartość.

Od święta spróbuję tak skonsumować chociaż jedno jajeczko. Jeśli się uda, życie w poczuciu, że jest się szlachcicem, jest warte tego poświęcenia. Potem (szesnastego) będziemy świętowali Światowy Dzień Chleba. Chociaż co to za święto, skoro chleb to jest nasz powszedni. Jeszcze mniej powodów do świątecznego podejścia mamy do Światowego Dnia Owoców i Warzyw (osiemnastego), bo przecież mamy je jadać nie od święta, lecz pięć razy dziennie. Światowy Dzień Makaronu (dwudziestego piątego) to jednak mało ekscytujące święto, takie nawet trochę nudne. Przecież mówi się, gdy ktoś ględzi, że nawija makaron na uszy. Osobiście najbardziej czekam na Światowy Dzień Flaczków (dwudziestego czwartego), bo jako smakosz tego pysznego dania lubię oglądać, jak inni patrzą na mnie z dużym dystansem, gdy je spożywam. Po degustacji flaczków nawet już nie wspominam Światowego Dnia Żywności (szesnastego). I na koniec creme de la creme październikowych świąt. Trzydziestego października będziemy mieć Święto Napojów Wyskokowych. 

Z pewnością trudno będzie sobie odmówić tego dnia kropelki alkoholu. W końcu wino, piwo, wódka stworzone zostały dla ludzi, by uprzyjemnić życie, pozwolić się odstresować. Pamiętajmy tylko, żeby nie przesadzić, bo następny dzień może już nie być taki wesoły. A.Z. 

2024-11-02

Angora